Jest dziesiąty października dwa
tysiące siódmego roku. Na twoim karku ciąży dwudziestosześcioletnie życie na tym świecie. Imię? Zdecydowanie
przereklamowane i w praktyce zupełnie do ciebie niepasujące. Jagoda. Do tego
zupełnie znienawidzone zdrobnienie "Jagódka". Z pewnością największa
wpadka w dziejach waszej rodziny. I pomijając nawet wydanie na świat twojego
brata, który bądź co bądź, mentalnie zatrzymał się na poziomie nieokrzesanego
osiemnastolatka. Ty, natomiast, jako najmłodsza z rodzeństwa byłaś wychuchaną
przez całą familię Jagusią i ukochaną córeczką tatusia. Teraz byłaś już
wykształconą, zapracowaną fizjoterapeutką, podobno szczęśliwą. Teoretycznie
byłaś zaręczona, a wyznania miłosne zostały już dawno rzucone. W praktyce
twojego narzeczonego więcej nie było, niż było, a i ty miałaś multum pracy,
która cię pochłaniała. Dla pacjentów - miła, uśmiechnięta, wyraźnie ciesząca
się z życia. W środku? Od tej strony życie zawsze wyglądało inaczej. Czy
lepiej? Trudno powiedzieć. Przecież miałaś zapewniony godny byt, pracę, którą
lubiłaś, zdrową rodzinę... Jednak w twoim żywocie nie wszystko szło w dobrym
kierunku...
Siedziałaś w swoim warszawskim
mieszkaniu, delektując się chwilą samotności i spokoju. Oczywiście, twój
narzeczony - Marcin, przebywał na przysłowiowym wygnaniu. Czyli korzystał z
uroków delegacji. Zaparzyłaś swoją ulubioną malinową herbatę i zabrałaś się do
lektury pewnej książki, za którą miałaś zabrać się już dawno temu, a nie pozwalał
ci na to ciągły brak czasu. Pierwszy raz od dawna nastała chwila, kiedy to cały
wieczór mogłaś spędzić w mieszkaniu, a nie w szpitalu, na oddziale
rehabilitacji, czy też u jakiegoś indywidualnego pacjenta. Przyszedł nawet
moment, w którym nie wiedziałaś co ze sobą zrobić. Uratował cię natarczywe
pukanie do drzwi. Czyżby przyjaciółka Julia zapragnęła wpaść do ciebie na
ploteczki? Jakież wielkie było twoje zdziwienie, kiedy to zamiast niej
ujrzałaś... własnego brata. Którego co prawda nie widziałaś od dawna.
- Matko Bosko, nie spodziewałam
się! - rzucasz się mu na szyję. No dobra, brat to brat, ale od czasu do czasu
warto za nim zatęsknić. W szczególności za tym wyrośniętym półgłówkiem. Wyglądałaś
przy nim niczym jak gimnazjalistka, bo dosięgałaś mu jedynie do przedramienia.
Ale cóż począć, skoro dorastałaś z przyszłym siatkarzem pod jednym dachem? Jak
widać, kiedy ty stałaś w kolejce po rozum, twój brat korzystał z dobrodziejstwa
Matki Natury w kategorii wzrostu.
- Sam musiałem taki kawał
przejechać się do ciebie, bo sama tyłka nie ruszysz i brata nie odwiedzisz!
Siedzisz w tej pracy Bóg wie ile, a potem okazuje się, że już o rodzince
zapominasz, mój ty kurduplu. - mierzwi ci grzywkę zupełnie jak jakieś
piętnaście lat temu, kiedy to toczyliście zacięte bójki w waszym rodzinnym
domu. Teraz może i byliście starsi, ale jakaś nutka dzieciństwa wciąż w was
siedziała.
- Kochany wielkoludzie, skoro już
tu jesteś, to może wejdziesz do środka? Tylko uwaga, bo sufity wciąż niskie. -
uśmiechasz się i prowadzisz gościa do środka. Częstujesz go herbatą i
wysłuchujesz jego standardowych siatkarskich opowieści. Ileż to razy słyszałaś
te obelgi na sędziów i analizy poszczególnych spotkań.
- Jogobello moja droga, mam do
ciebie mały interes. - patrzy na ciebie błagalnym wzrokiem. Parskasz śmiechem
słysząc swój stary pseudonim, jaki posiadałaś w dzieciństwie.
- Słucham. - odpowiadasz,
oczekując na jego prośbę.
- Jesteś świetną fizjoterapeutką, wiesz co robisz, a
przy tym potrafisz zdobyć serce pacjenta swoim uśmiechem, no i zawsze każdego
wesprzesz nie tylko fizycznie, a i psychicznie... Mam takiego delikwenta, co
załapał we Włoszech przykrą kontuzję i się załamał facet. W grudniu turniej
prekwalifikacyjny do Igrzysk, a on w totalnym bagnie. Nie chce sobie pomóc,
lekarze nie dają sobie z nim rady. Tak sobie pomyślałem... - urywa, doskonale
wiedząc, że domyślasz się o co mu chodzi. Chciał, żebyś pomogła jego
przyjacielowi. Oczekiwał od ciebie podniesienia go na nogi i co najważniejsze,
zmiany jego nastawienia do świata. Tak, tego byłaś pewna.
- Jak on się nazywa? - pytasz,
będąc ciekawa, czy takowego pana znasz. No może i środowisko siatkarskie było
ci obce, mimo brata oscylującego w tej branży, ale powinnaś go kojarzyć.
- Kadziu. To znaczy Łukasz
Kadziewicz. -mówi natychmiast. Pustka, kompletnie typa nie kojarzyłaś. Ale może
i to lepiej?
- Przekaż mu, że ma się pojawić u
mnie na oddziale. Pogadam z nim. I tak, spróbuję mu pomóc. - decydujesz się.
Widzisz ulgę w oczach siatkarza.
- Ratujesz mu tyłek, nasza
Jagodzianko. - ku twojemu zdziwieniu przytula cię. - Tylko... to nie jest
łatwy typ. Ma sprawę rozwodową na głowie. No i jak mówiłem... ciężko do niego
dotrzeć i może być chamski. No i ma córeczkę, chyba jedyną osóbkę, do której w
obecnym czasie się uśmiecha. - przyjmujesz do wiadomości szereg informacji o
Kadziewiczu i odpływasz myślami daleko stąd. Ma córkę... Szczęściarz. Pomimo
masy problemów posiada to, co jest twoim największym marzeniem. A może raczej
bolesnym wspomnieniem... Przykrym snem... Bolącą przeszłością... Tak, ty -
Jagoda Plińska już swoje w życiu
wycierpiałaś.
~*~
Witam was, kochane! Długo zwlekałam z opublikowaniem tu prologu, miał być dawno temu, a jak wyszło to wszyscy wiemy. Spokojnie, tu mam zamiar w końcu być regularna i docierać do każdego z informacją o nowościach. :) Liczę na to, że tu również zdobędę cudowne czytelniczki. Nowości pojawiać się będą we wtorki, bo w te dni mam najmniej na głowie. W razie jakichś zmian, poinformuję! A was zapraszam do wpisywania się do zakładki "informowani". :)
Życzę wam miłego, słonecznego tygodnia! <3
Wasza Joan.