poniedziałek, 25 sierpnia 2014

6. Ciągle mokną te ulice w deszczu łez.



Kolejne dni nie należały do łatwych. Sam fakt, że zostałaś ciężko zraniona w tył głowy był niemalże wyrokiem, a lekarze ze smutkiem kręcili głowami przez kolejne dni. Ty praktycznie nie uczestniczyłaś w życiu. Budziłaś się na chwilę, aby potem usnąć na kilkanaście godzin. Każde dwadzieścia cztery godziny wyglądały tak samo. Ograniczały się do tysiąca zastrzyków i ciągłych zmian opatrunków. Sama nie wiedziałaś ile czasu minęło, do czasu gdy w końcu wróciła ci stuprocentowa świadomość. Zaczęłaś rozumieć, co dzieje się wokół. I to praktycznie niczego ci nie ułatwiało. Ku swojemu przerażeniu, dokładnie pamiętałaś tamto wydarzenie. Nie chciałaś go pamiętać. Miałaś ochotę wyrzucić, wymazać z pamięci, albo po prostu obudzić się dwa lata wcześniej i nigdy nie poznać tego człowieka. Nikt nie chciał powiedzieć ci, co się z nim stało. Wszyscy milczeli, bali się z tobą rozmawiać. Obawiali się, że lada chwila wybuchniesz histerycznym płaczem i nie uda im się nad tobą zapanować. W pewnym momencie uznałaś, że czujesz się samotna. Tak, co z tego, że praktycznie cały czas ktoś z rodziny był obok ciebie, skoro nic nie wiedziałaś? Nie miałaś pojęcia, co dzieje się na zewnątrz szpitala. I tak było przez kolejne dni, aż w końcu w twojej sali pojawiły się najbardziej przez ciebie oczekiwane osoby. Byłaś akurat pochłonięta wpatrywaniem się w jasnozieloną ścianę, próbując przestać myśleć o wydarzeniach sprzed kilkunastu dni, kiedy to drzwi do sali otworzyły się.

- Dobra, siostra, koniec tego mazgajenia, ci w kitlach mówią, że jeszcze dwa dni i stąd wychodzisz. - kamień spadł ci z serca, kiedy ujrzałaś Daniela stojącego w drzwiach. Chociaż jeden nie patrzył na ciebie z litością, a po prostu szczerzył się, jakbyście wcale nie byli w szpitalu.

- Już myślałam, że o mnie zapomniałeś, braciszku. - uśmiechnęłaś się, a brat usadowił się na krześle obok twojego łóżka.

- Nie śmiałbym! Trochę podpuściłem trenera i dał mi ten jeden dzień wolnego. Powiedziałem mu, że działasz na mnie dokładnie tak, jak ciężki trening, czyli wielkiej różnicy nie będzie. - po raz pierwszy od kilku dni tak po prostu się zaśmiałaś.

- Głupi jesteś. - odparłaś. Wizyta brata natychmiast poprawiła twój nędzny humor. Właściwie to był pierwszą osobą, jaka tu przyszła i potraktowała cię zupełnie tak jak dawniej. Nie bał się pytać cię o twoje samopoczucie i chcąc nie chcąc, odpowiedział na nurtujące cię pytanie.

- Wiem, o co chcesz zapytać, Jagoda. On nie żyje. - powiedział krótko, doskonale odgadując twoje zagadkowe spojrzenie. Kilkakrotnie zamrugałaś i pokiwałaś głową na znak, że informacja do  ciebie dotarła. A więc twój niedoszły narzeczony popełnił samobójstwo. Zrobił to tuż po tym, jak podniósł na ciebie rękę. Sama nie wiedziałaś, jak w tym momencie się czułaś. Przepełniała cię pustka, kompletna nicość i niemiłe uczucie. Daniel poklepał cię po plecach, widząc, że popadłaś w zamyślenie.

- Jesteś dzielna, mała. Przepraszam, że... że po prostu nie przyjrzałem mu się bliżej. Cierpiałaś, a nikt z nas nie miał o tym pojęcia... - zaczął niepewnym tonem, ale ty natychmiast pokręciłaś głową. Nie chciałaś, aby ktokolwiek z twojej rodziny miał poczucie winy. To ty zawiniłaś, bo wszystko trzymałaś  w tajemnicy.

- Przestań. - odparłaś krótko. - Cieszę się, że cię mam. Dziękuję, że przyszedłeś. - dodałaś z uśmiechem.

- Chcesz się pozbyć swojego brata, tak? No ładnie, czuję się iście urażony! - udał wielce zmartwionego tym faktem.  -Wiesz.. nawet jakby przeżył, to... rozprawiłbym się z nim. - mruknął prawie niedosłyszalnie, ale ty doskonale usłyszałaś te słowa. Spojrzałaś na niego z łzami w oczach i nagle poczułaś, jak bardzo cię to wszystko przerasta. Nie minęła sekunda, a już łkałaś cicho w ramię brata. Wszystko było takie... dziwne. Trudne. Niezrozumiałe. Zupełnie nie wiedziałaś, jak będzie wyglądać twoje życie, kiedy w końcu wyjdziesz ze szpitalnej sali. Leżałaś w niej już prawie dwa tygodnie i wnętrzności ściskały ci się boleśnie, gdy myślałaś o ilości niepocieszonych pacjentów, których wizyty nie doszły do skutku. Ogarniało cię nieprzyjemne uczucie, ilekroć próbowałaś wyobrazić sobie swoje dalsze poczynania. Jednego byłaś pewna - nigdy nie wrócisz do starego mieszkania. Ale co dalej? Zamieszkasz gdzieś indziej, nadal będziesz rehabilitować pacjentów. Niby normalne, a jednak zaznaczone krwawymi śladami przeszłości. Jagoda Plińska, fizjoterapeutka, w przeszłości ciężko raniona przez psychicznego narzeczonego, który tuż po tym czynie popełnił samobójstwo. Wspaniały scenariusz.

- Nie płacz. Wszystko się ułoży, obiecuję. Znajdziemy ci nowe mieszkanko, postaram się wpadać częściej niż od święta. Nadal będziesz przesiadywać na swoim oddziale, robić to co kochasz. A kolejny twój wybranek przejdzie  prawdziwą kontrolę od stóp do głów. - na dźwięk tych słów jeszcze bardziej się rozbeczałaś, sama nie wiedząc, czy płaczesz ze smutku, czy nad głupotą brata.

- Dziękuję. - wykrztusiłaś i zmierzwiłaś mu włosy, jak za dawnych lat.

- Pamiętaj, młoda, całe życie przed tobą. A ja już dopilnuję, żeby było wesołe i bez zmartwień. - dodał na odchodne i cmoknął cię w policzek. - Lecę, bo trener mnie prześwięci, trzymaj się Jogobello. Dzwoń, pisz, cokolwiek, może i jestem skoszarowany, ale nie odcięty od świata! - pomachał ci i wyszedł z sali. Uśmiechnęłaś się, ocierając mokre policzki. Co jak co, ale ten dwumetrowy głupek zawsze potrafił podnieść cię na duchu. Udało mu się i tym razem. Świat nie wyglądał aż tak źle, jak przed jego przyjściem. Zdecydowanie mniej obawiałaś się tego, co nadejdzie niebawem.

Nie zdążyłaś nawet dobrze wspomnieć wizyty brata, bo drzwi ponownie się otworzyły ukazując niską blondynkę z szerokim uśmiechem na twarzy.

- Nie ciesz się tak, weszłam tylko przekazać ci, że jakiś przygłup próbuje wcisnąć się do twojej sali przede mną i to wcale nie jest Daniel. - Julka wywróciła oczami i westchnęła. - Mówi, że przyszedł dokonać rekonwalescencji twojej duszy, jakkolwiek by to brzmiało. A no i jeszcze jedno. Jestem totalnie niesportowa, ale ten koleś to jest wypisz wymaluj Kadziewicz! Rozumiem, że mam go wpuścić? - kompletnie straciła głowę, ale taką ją lubiłaś. Nieogarniętą, wiecznie roztrzepaną i rozgadaną. Cała Jula.

- Skoro aż tak chce się ze mną spotkać... - odparłaś, wciąż zadziwiona. No ładnie, tego to nawet nie spodziewałaś się w snach. Sam Kadziewicz przybył, by cię odwiedzić. To naprawdę niemożliwe. Nie minęło kilka sekund, a w sali pojawił się środkowy we własnej osobie. Spojrzałaś na niego z zaciekawieniem, za to on wyszczerzony od ucha do ucha wyciągnął zza pazuchy... kwiaty. Teraz to patrzyłaś na niego z nieukrywanym zdziwieniem.

- Co? Nie powinienem? Kurczę, Daniel nawciskał mi kitów, że tak się robi. - wzruszył ramionami i położył bukiet na stoliku obok twojego łóżka. W życiu nie widziałaś takiego spokojnego i grzecznego Łukasza. Zaczynałaś totalnie powątpiewać w świat.

- Dziękuję. - to jedyne co udało ci się wymamrotać, ale siatkarz jakoś nie zwracał uwagi na twoje zakłopotanie i usadowił się na krześle.

- Role się odwróciły. A teraz, pani Plińska, proszę opowiedzieć mi o swoich problemach. - oparł ręce o kolana i spojrzał na ciebie wyczekująco. Odwzajemniłaś spojrzenie i parsknęłaś śmiechem. - No dalej, podobno całkiem dobry ze mnie terapeuta. A przynajmniej  tak twierdzi Plina, kiedy wysłuchuję jego wiecznych bólów tyłka po przegranym meczu. - dodał siląc się na beztroski ton. Po raz kolejny się zaśmiałaś.

- Nie wierzę, taki spokojny, taki bezkonfliktowy i grzeczny. No panie Kadziewicz, co też się z panem stało? - zapytałaś z delikatnym uśmiechem na twarzy.

- Przyszedłem ratować świat, widziałaś kiedyś wulgarnego superbohatera? - odpowiedział, a ty już totalnie straciłaś panowanie nad swoim śmiechem.

- I co za świat będziesz ratował, co? - zadałaś kolejne pytanie.

- A takiej jednej, co kiedyś dała mi wykład o życiu i porządnego kopa w dupę. Nie żebym się uskarżał. - odpowiedział. Poczułaś niezidentyfikowane ciepło w okolicach serca.

- Okropna kobieta. - mruknęłaś i posłałaś mu uśmiech. Nie zdążyłaś jednak dojrzeć jego odpowiedzi, bo w drzwiach stanęła dwójka... policjantów. Oj Jagoda, wygląda na to, że najgorsze dopiero przed tobą...
~*~ 
Cześć kochane! :)
Rozdział dodany dzień wcześniej, ponieważ wybywam na kilka dni. Mam zamiar wykorzystać ostatnie dni wakacji jak najlepiej. Nawet nie chcę myśleć o tym, że w poniedziałek znów muszę zawitać w szkole. :( 
Szykuje się ciężki rok, więc mam nadzieję, że chociaż pisanie tego opowiadania będzie mi go troszkę umilało. :)
Podoba wam się dzisiejsza akcja? Do łask powrócił pewien superbohater, który porządnie namiesza w głowie głównej bohaterki.
Do zobaczenia za tydzień!
Joan. <3

wtorek, 19 sierpnia 2014

5. Jakie to uczucie, gdy zawodzi człowiek?



 
I uciekałaś. Jak wariatka biegłaś przez park, notorycznie oglądając się za siebie. Nie zważałaś na gapiów, którzy podejrzliwie spoglądali na twoje wystraszone oblicze i rozglądali się za tobą, kiedy obok nich przebiegałaś. Serce zawzięcie kołatało ci w piersi, przypominając o swoim istnieniu. Wybijało swój własny rytm, a właściwie to twój marsz pogrzebowy. Tak, przecież to wszystko do tego zamierza. Zabije cię, skatuje na śmierć, tylko dlatego, że ma nie po kolei w głowie. Nie kochał cię. Ale cholernie się do ciebie przyzwyczaił. Nieziemsko bogaty, przystojny, pracoholik. Po co też była mu potrzebna kobieta? Oczywiste, że na początku bardzo go kochałaś. Nie wyobrażałaś sobie życia bez jego osoby. Ale po jakimś czasie zrozumiałaś, że to wszystko było jedynie barwną otoczką. Wiecznie zapracowany, kompletnie przeżarty pracoholizmem i do cna zwariowany na punkcie własnej firmy. Spędzał w niej multum czasu, więc łatwo było się domyślił, że kiedy już łaskawie wracał, byłaś mu potrzebna jedynie do zaspokojenia męskiego popędu. Z czasem przestał traktować cię jak narzeczoną, a po prostu jako kogoś, kto tu mieszka, swego rodzaju służącą... W tym momencie niełatwo było ci myśleć o tym, jak było. Jakkolwiek toczyło się wasze wcześniejsze życie, nigdy nie pomyślałabyś, że zniżyłby się do takiego poziomu. Nie wyobraziłabyś sobie, że pewnego dnia będziesz się go przeraźliwie bać. Śledził cię. Przecież to chore! Kompletnie, totalnie popierdzielone i zdrowo stuknięte. Zastanawiało cię, ile rzeczy jeszcze o nim nie wiesz i czy to dopiero początek. Bo skoro to tak się zaczęło, to chyba wolałaś, żeby właśnie teraz spadł na ciebie samolot, albo potrąciła cię ciężarówka. Obojętnie jak, byleby tylko uciec na zawsze przed nim. Byłaś kompletnie sparaliżowana i zdziwiłaś się, że w tym amoku udało ci się dotrzeć pod blok mieszkalny. Omiotłaś wzrokiem parking i z bijącym sercem zaobserwowałaś, że nie ma tutaj jego samochodu. Puściłaś się pędem po schodach, drżącymi rękoma wypisując krótkiego, ale dramatycznego sms- a do Julki: "błagam, bądź w domu...". Nie chciałaś jej mieszać w to bagno, ale była jedyną osobą, która mogła ci w tej chwili pomóc. Dopadłaś drzwi i włożyłaś klucz w zamek. Parę razy nim kręciłaś, ale z przerażeniem stwierdziłaś, że... nie pasował. Mocowałaś się z nim dłuższą chwilę, aż dotarło do ciebie, co zrobił. Zmienił zamki. Przeraziłaś się nie na żarty. Teraz to już na pewno nie masz co liczyć na własne szczęście. Ten wariat cię zbije na kwaśne jabłko. Wszystko potoczyło się tak szybko, przecież jeszcze dwa tygodnie temu nic nie było aż tak złe. Może trzeba było wiać wtedy, a nie teraz, kiedy sytuacja już przesądzona... Usłyszałaś kroki na schodach i stopy wrosły ci w ziemię. Zamarłaś. No tak, witaj się ze swoim katem, Jagoda. Umysł miałaś czysty od jakichkolwiek myśli, po prostu nie wiedziałaś co robić. Za to wiedziałaś, że już nie masz żadnych szans. Zobaczyłaś go. Osobę, którą kochałaś. Tak, czas przeszły idealnie pasował do obecnego stanu rzeczy. Świat wirował wokół, ale jego postać pozostała niezmienna. Spojrzał na ciebie z uśmiechem, co jeszcze bardziej cię od niego odrzuciło.
- Śledziłeś mnie! - wyparowałaś z oburzeniem, nie mogąc się powstrzymać. Nie panowałaś nad emocjami, ucieczka przed nim wzburzyła każdym calem twojego ciała i umysłu.
- Coś ci się musiało pomylić, kochanie. Ale miło, że na mnie czekasz. To takie czułe z twojej strony. - odpowiedział spokojnym tonem i otworzył drzwi swoim kluczem.  - O, nie poinformowałem cię, że zmieniłem zamki? Przepraszam, bardzo zły ze mnie narzeczony, co? Wejdziesz? Czy może reflektujesz, abym przeniósł cię przez próg? - złośliwy uśmieszek wykrzywił mu twarz, a ty zdałaś sobie sprawę, jak bardzo nienawidzisz go w tej chwili.
- Jesteś chory... - wydyszałaś i nie widząc innego wyjścia z tej bagiennej sytuacji, wśliznęłaś się do mieszkania, starannie go obserwując. Wszedł tuż za tobą i ku twojemu przerażeniu, przekręcił zamek w drzwiach. No tak, skoro umierać to z godnością.
- Hmm, wydaje mi się, że znów coś ci się poprzestawiało. Ja i choroba? Mam końskie zdrowie, złotko. Ale musimy pomówić o tobie. Ładnie się dziś zabawiłaś, co? - usiadł na kanapie i nalał sobie whisky do szklanki stojącej na stoliku obok.
- Ja się zabawiłam?! Przepraszam, a co ja zrobiłam złego? Może ty mi opowiesz, ile już kobiet przeleciałeś podczas swoich eskapad. O nie, przepraszam, nazywasz to delegacjami. Jak miała na imię ostatnia? A może nie pamiętasz, przecież tyle ich było. - spojrzałaś na niego gniewnie i cofnęłaś się krok do tyłu, kiedy gwałtownie wstał. Zaśmiał się szyderczo i upił łyk ze szklanki.
- Te delegacje pozwoliły mi zarobić pieniądze, z jakich niewątpliwie korzystałaś i to w niemałym stopniu. I nie krzycz na mnie, bo sąsiedzi zaraz się zlecą. A tego nie chcemy, prawda? - dolał sobie trunku i ponownie zasiadł na kanapie. - No to jak, Jagódko, opowiesz mi, jakim to cudem sławny siatkarz na ciebie spojrzał? Nie chcę być niemiły, ale ani z ciebie modelka, ani Miss Universe. - ponownie przechylił szklankę i opróżnił ją jednym haustem.
- To jest mój pacjent! Tak mnie śledzisz, a nawet tego nie wyniuchałeś? Brzydzę się tobą. - pokręciłaś głową i odwróciłaś od niego wzrok.
- Brzydzisz się mnie, tak? Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłem, ty mnie obrażasz? Nie próbuj mnie wkurzać, Plińska, bo inaczej pogadamy. - oświadczył zwracając się do ciebie po nazwisku. Miałaś ochotę splunąć mu w twarz i czym prędzej się stąd zabrać, ale wiedziałaś, że masz małe szanse. Złapałby cię w wejściu i w najlepszym wypadku zamknął w mieszkaniu na tydzień. Przecież on jest chory, nie wstrzymałby się przed niczym. A ty jesteś jeszcze gorsza, skoro przez tak długi czas nie poznałaś jego prawdziwej natury.
- A co ty dla mnie zrobiłeś? Traktowałeś mnie jak służącą i obiekt do zaspokajania własnego ego i popędu! - odpowiedziałaś i zaśmiałaś się w niemiły sposób. - Chyba przestałam spełniać wymogi, skoro zacząłeś jeździć na te delegacje, co? - cofnęłaś się jeszcze bardziej w głąb mieszkania, kiedy narzeczony wstał i jednym krokiem znalazł się tuż przed tobą. Droczyłaś się z nim. I to cholernie. Ale skoro masz tu umrzeć, to lepiej zginąć z honorem, prawda?
- Jak śmiesz... - zaczął i uniósł rękę.
- Nie zrobisz mi krzywdy! - krzyknęłaś. - Jesteś za słaby. Bo kiedyś mnie kochałeś. Tak, Marcinie, kochałeś. I dobrze o tym wiesz. Może rozstańmy się w zgodzie, oboje pójdziemy w swoje strony? Czy tak nie będzie lepiej? - grałaś na zwłokę, widząc jak cofa dłoń. Spojrzał na ciebie i przez chwilę miałaś wrażenie, że coś drgnęło w jego twarzy. Ale sekundę później wrócił sadysta. Tak, mogłaś go tak nazwać. W obecnej chwili znęcał się nad tobą psychicznie. Zaraz będzie fizycznie ,już raz podniósł na ciebie rękę, co to dla niego drugi raz? Powiesz w pracy, że miałaś wypadek i wylejesz na twarz butelkę podkładu. Luz. I tak to będzie się ciągnąć tygodniami. Latami. Aż w końcu zamachnie się tak, że cię zabije. Ale co to w porównaniu do problemów dzisiejszych kobiet, kiedy same nie wiedzą, czy stracić dziewictwo w wieku siedemnastu lat, czy może pół roku później. Świat jest chory, Marcin jest chory. Ty jesteś chora, bo go kochałaś.
- Chcesz się przekonać? To może opowiesz mi, jak długo trwa twój romans z tym siatkarzem? Ach, no tak, przecież ma dziecko! Bachora, twoje odwieczne marzenie, jak na Plińską przystało. I na co ci to? - prychnął i znalazł się jeszcze bliżej ciebie. Ze strachem odkryłaś, że jeden krok w tył spowodował, że znalazłaś się na ścianie. Czułaś jego oddech na swojej szyi, czułaś w nim alkohol i odliczałaś sekundy, aż nastąpi wybuch. Jego słowa dotknęły cię do żywca i ignorując ostrzegawcze światełko w mózgu, splunęłaś mu w twarz. Zaszokowany twoim odzewem zatoczył się do tyłu, a ty korzystając z jego nieuwagi wymknęłaś się i kluczyłaś między meblami, by dostać się do drzwi. Już byłaś pewna, że ci się udało, kiedy do twoich uszu dobiegł świst powietrza. Poczułaś okropny bólu u tyłu głowy. Był tak przeszywający, że upadłaś na podłogę. Zobaczyłaś krew wokół siebie. Szkarłatna ciecz pokrywała nieskazitelnie czyste kafelki. Brudziła je, dając świadectwo popełnionego grzechu. Dając przeświadczenie o czymś, o czym nie dowie się nikt. Obserwowałaś płynące strużki krwi. Wyznaczały własne szlaki, były takie... wolne. Nikt nie siedział im na karku. Gorące łzy zalały ci policzki. Ciszę rozdarł grom i porywająca ulewa. Niebo płacze, bo kolejny człowiek dopuścił się straszliwego czynu...
Umarłaś? Chyba tak. Zabił cię. No tak, tego się spodziewałaś. Gdzieś tam miałaś nadzieję, że uda ci się uciec. Pieprzone szczęście znów do ciebie nie zawitało. Ale przynajmniej to już koniec. Miejmy nadzieję, że ktoś zaopiekuje się tym niewydarzonym siatkarzem, jaki z pewnością potrzebuje jeszcze kilkunastu rehabilitacji. Bo przecież nie żyjesz tak? Ale gdzie światło, gdzie mrok, co się dzieje? I czy naprawdę coś słyszysz? Wołanie?
- Jagoda! Jagoda! Jezu, Jagoda, obudź się! - notoryczne wołanie spowodowało, że wróciła ci przytomność. Z trudem otworzyłaś powieki i twoim oczom ukazała się Julka. Minęła sekunda, a twój tył głowy znów zajął się palącym bólem.
- Boże, trzymaj się Jaguś, karetka już jedzie... - spostrzegłaś na jej policzkach łzy i rozmazany tusz. Spojrzałaś na kanapę. Leżał tam. On. Czy był żywy?  - Upił się. Krwawi. Sama nie wiem, czy żyje. Ale chyba nie... - powiedziała cicho, widząc, gdzie patrzysz. - Trzymaj się, jestem tu z tobą. Zaraz będzie po wszystkim...
Znów odpłynęłaś. 
 ~*~
Nic co bym powiedziała nie usprawiedliwiłaby tego, jak potraktowałam tego bloga.
Bezczelnie nieregularnie, cholernie bezładnie. 
Mam nadzieję, że może to, iż mam parę rozdziałów na zapas trochę mi pomoże w utrzymaniu regularności. Postaram się, aby za równe 7 dni wpadł w wam ręce kolejny.
Jeśli znów mnie wena nie opuści. 
 Czekam na wasze opinie i zabieram się za czytanie waszych blogów.
Trzymajcie się!
Joan. 

czwartek, 24 lipca 2014

4. Jesteś powietrzem, świata oddechem.



Nastała wielka ulewa, obfitująca w grzmoty rozdzierające niebo. Spodziewałaś się, że siatkarz tak szybko nie odpuści. Być może ktoś inny dałby spokój, ale nie on. Przecież to Kadziewicz, najbardziej wkurzająca i upierdliwa osoba na całej kuli ziemskiej. Nie zamierzał odpuścić, czym doprowadzał cię do szewskiej pasji. Najchętniej wyrzuciłabyś go z gabinetu i odesłała z kwitkiem. Niestety, przeszkadzał ci fakt, iż miałaś za zadanie rehabilitować kontuzjowanego sportowca. W tym momencie plułaś sobie w brodę za wyrażenie chęci do pomocy Łukaszowi. Nie rozmasowałaś mu nawet połowy kończyny, a już miałaś ogniki w oczach i mordercze zamiary.
- Jeszcze jedno pytanie, a za chwilę będziesz musiał martwić się drugą kontuzją. - wypaliłaś, nie mogąc już ignorować jego dziesiątek pytań o twój policzek. Co jak co, ale w tym przedstawieniu zdecydowanie nie widziałaś miejsca dla Kadziewicza.
- A więc to tak? Robisz wszystko, by pomagać obcym ludziom, a nie radzisz sobie z własnymi problemami. Typowy lekarz. - fuknął, na co omiotłaś go zabójczym spojrzeniem.
- Moje życie to nie twój interes, więc z łaski swojej przymknij się i nie podnoś mi ciśnienia. - warknęłaś.
- Chyba przypadkiem wspomnę Danielowi, żeby odwiedził swoją siostrzyczkę. - nie dawał za wygraną. Zamyśliłaś się, nie odpowiadając na jego kontrę. Spotkanie z bratem zdecydowanie nie wchodziło w grę. Przecież wtedy wszystko wyszłoby na jaw. A znając Plińskiego, nie zostawiłby tego w obecnym stanie. Obawiałaś się, że coś mu strzeli i nie dość, że pokiereszuje twojego bądź co bądź narzeczonego, to jeszcze nie omieszka wspomnieć  o tym waszym rodzicom. Jak na razie i tak miałaś mnóstwo zmartwień i zdecydowanie nie chciałaś, by ich przybyło po spotkaniu z bratem.
- Ała, kobieto, zaraz mi kość zgnieciesz! - siatkarz poruszył się nerwowo, co automatycznie otrzeźwiło twój umysł.
- Przepraszam. - mruknęłaś. - Boże, przecież nic ci nie zrobiłam, nie patrz na mnie takim wzrokiem! - odparłaś, widząc jak posyła ci mordercze spojrzenie.
- Zaczynam bać się o swoje zdrowie. - odparł. Sekundę potem znów okrzyk bólu wypełnił ten mały gabinet. - Kuźwa, Plińska! Przepraszam, przepraszam za wszystko, tylko nie miażdż mi tej kości. - wydusił z siebie, błagalnym tonem.
- Nastawiam ci kość, czego ty się spodziewałeś? Tęczy za oknem, jednorożców przywiązanych do kozetki i garnka ze złotem na biurku? - żachnęłaś się i dałaś mu do zrozumienia, że to koniec rozmowy. Do końca rehabilitacji w pomieszczeniu zalegała cisza. Odezwałaś się dopiero, kiedy przyszło ci powiadomić pacjenta o kolejnej wizycie.
- Za tydzień, o 11:30. Pasuje? - zapytałaś, wracając do swojego lekarskiego, rzeczowego tonu.
- Nie. - stanowczo odpowiedział Kadziewicz, na co ty uniosłaś brwi. - Mam rozprawę rozwodową. - powiedział tak cicho, że ledwo usłyszałaś te słowa. Odchrząknęłaś i zaczęłaś ponownie wertować swój kalendarz w poszukiwaniu nowego terminu.
- Wtorek o 15? - zaproponowałaś kolejną datę. Siatkarz momentalnie zaczął nad czymś dumać.
- Chyba nie... Chociaż... - znów się zamyślił, a ty spojrzałaś na niego wyczekująco. - No dobra, może być. - odpowiedział w końcu.
- Zawsze mogę zmienić. - powiedziałaś, zastanawiając się, nad czym tak gorączkował się siatkarz.
- Nie, nie, może być. - zreflektował się. - Chyba, że po prostu znudziło ci się już towarzystwo kontuzjowanego sportowca. - odgryzł się w typowy dla niego sposób. Przez chwilę wydawało ci się, że ten złośliwy uśmieszek być może zawiera jakieś dwa procent szczerego. Czar szybko prysł, bo środkowy zbliżał się już do drzwi wyjściowych.
- Miłego kiszenia się w gabinecie przez kolejne godziny. Za te potworne bóle, jakie musiałem tutaj znosić życzę ci paru staruszków do obmacania. - wyszczerzył się, jak głupi, zaśmiewając się w najlepsze. Skłamałabyś, mówiąc, że wcale nie miałaś ochoty się zaśmiać. Lecz oczywiście tego nie zrobiłaś.
- Łukasz! - zdążyłaś go zawołać, zanim wyszedł na korytarz. Odwrócił się i ze zdziwieniem spojrzał na twoją osobę. No fakt, zwracanie się do niego po imieniu z pewnością było dla niego niebywałym szokiem.
- Słucham, Jagodo. - odpowiedział, siląc się na poważny ton. Nie mogłaś nie zauważyć drgających kącików jego ust.
- Wiesz, Daniel pewnie ma sporo na głowie... - zaczęłaś niepewnym głosem.
- Dobra, dobra, na razie się wstrzymam, mimo, że nieźle mnie dzisiaj poturbowałaś.  - uciął. - Tobie też przydałby się rozwód. - spojrzał na ciebie uważnie, chyba po raz pierwszy.
- Ja nie mam męża. - odparłaś szybko.
- Nie mówię o rozwodzie w sądzie. Tobie najwyraźniej przydałby się rozwód psychiczny. Serce już nie kocha, ale rozum przypomina o problemach, jakie mogą nastąpić, co? - mruknął. - Uciekaj od niego, póki możesz, dziewczyno. - dodał tak cicho, że miałaś wrażenie, iż to wszystko sobie sama wymyśliłaś.
Nie zdążyłaś mrugnąć, czy nawet coś powiedzieć, a w pomieszczeniu byłaś sama. Z wrażenia nie mogłaś zebrać myśli i przez kilka minut tkwiłaś w miejscu, nie mogąc wykonać żadnego ruchu. Domyślił się. Czy naprawdę byłaś tak łatwa do odczytania? Czy po prostu ten facet miał rentgen w oczach? Tyle pytań, a żadnej odpowiedzi. Z otępienia wyrwało cię twoje odbicie w lustrze na ścianie. Faktycznie jeden z policzków pokryty był szkarłatem. Rzuciłaś się szybko do torebki i kolejne pięć minut spędziłaś na wylewaniu na twarz tyle podkładu, ile się dało. W końcu uznałaś, że oba policzki nie różnią się od siebie kolorem i przyjęłaś kolejnego pacjenta. Wiedziałaś, że świecisz się, jak choinka. Już niemalże słyszałaś w głowie Kadziewicza: "chyba jakiegoś murarza okradłaś z zaprawy i szpachelki". Chcąc nie chcąc, przyłapałaś się na myśleniu o tym siatkarzu. Twoja wewnętrzna Jagoda uderzyła się z plaskiem w czoło i zagroziła ci palcem. Miałaś ochotę ją wyśmiać, ale naprzeciw ciebie siedział pacjent. O zgrozo, w podeszłym wieku i płci męskiej. W tej chwili życzyłaś poprzedniemu gościowi staruszki błagającej o zdjęcie z nim. Niech go piekło pochłonie!
Kolejne godziny mijały ci tak samo i bez większych rewelacji. Przyjęłaś kilkunastu pacjentów, odbyłaś z nimi rehabilitacje, wysłuchałaś milionów żali i wypowiedziałaś tysiące krzepiących słów. Kiedy znalazłaś się w mieszkaniu miałaś nogi z waty, ale ku swojemu szczęściu, nie zastałaś w nim narzeczonego. Zastanawiałaś się, jak długo to wszystko potrwa. Może w końcu da ci spokój? Albo po prostu raz tak się zamachnie, że skończy twoje cierpienie. Przypomniały ci się słowa siatkarza: "uciekaj od niego". Ale jak? Przecież on ci na to nie pozwoli. Po dzisiejszym poranku zdecydowanie upewniłaś się, że tak łatwo nie będzie. Bałaś się i to cholernie bardzo. Nie miałaś pojęcia, do czego jeszcze posunie się Marcin. I przez chwilę miałaś wrażenie, że piekło dopiero nadchodzi...
Z dnia na dzień żyłaś w jeszcze większym strachu. Nie pojawiał się w mieszkaniu, nie dawał znaków życia. Uznałaś to za ciszę przed burzą i chodziłaś po lokum prawie bezszelestnie. Nie mogłaś na niczym się skupić, a zwykły krzyk gołębia za oknem potrafił cię wystraszyć. Dwa dni później nie mogąc już siedzieć bezczynnie i dumać nad własną niedolą, wybrałaś się do pobliskiego parku. Miałaś zamiar trochę pobiegać, bo nic nie podnosi tak na duchu, jak hektolitry wylanego potu. Stary dres otulał twoje ciało, a sportowe buty zdzierały się na nierównościach chodnika. Z uszu dyndały słuchawki z ulubioną muzyką. Czego chcieć więcej? Ach tak, ucieczki od pokręconego narzeczonego. Starałaś się o tym nie myśleć i porządnie wsłuchałaś się w rytm serca i muzyki. Tak się wkręciłaś, że nie zauważyłaś kiedy stojący przy ławce mężczyzna nadepnął na twoje sznurówki. Straciłaś równowagę i już szykowałaś się na piękny ślizg po szorstkiej powierzchni. Ni stąd ni zowąd zostałaś szybko złapana i podniesiona do poziomu. Spojrzałaś na wybawiciela i momentalnie się zachmurzyłaś.
- Kadziewicz, kuźwa! Mogłam się zabić! - wykrzyczałaś.
- Ależ ja nie chciałem cię zabić, droga Jagodo. - wyszczerzył się, a ty miałaś ochotę wybić mu te proste zęby.
- Nie dość, że na oddziale muszę się z tobą męczyć, to jeszcze musiałam na ciebie wpaść tutaj!. - westchnęłaś, ale tak jak myślałaś, mężczyzna nic sobie nie zrobił z twoich słów.
- I z wzajemnością, kochana, z wzajemnością. Ale nie krzycz, bo dziecko przestraszysz. - odpowiedział, a ty z niedowierzaniem spostrzegłaś obok niego różowy wózek. Jak mogłaś go nie zauważyć?! Zarumieniłaś się ze wstydu i spojrzałaś na lokatora tego powozu. Siedziała w nim mała dziewczynka, nie mogła mieć więcej niż półtorej roku i nie wyglądała w zupełności na wystraszoną. Zaczęła na twój widok piszczeć i uśmiechać się i ślinić i w ogóle wszystko, co też potrafiła. Ignorując zaśmiewania się Kadziewicza, podeszłaś do niej, a ona natychmiast złapała cię za palec.
- Cześć, maleńka. - uśmiechnęłaś się do niej. Wyglądała naprawdę uroczo. Serce ścisnęło ci się boleśnie, przypominając, że ty też mogłaś mieć taką kruszynkę. Zamrugałaś, bo poczułaś palące łzy w oczach. Szybko znalazłaś się na wcześniejszym miejscu i rozejrzałaś się wokół. Na pobliskim parkingu parkowało kilka samochodów. Zamarłaś na widok czarnego audi i mężczyzny spoglądającego z niego na ciebie. Poczułaś zimny pot na plecach i jeżące się włoski na karku. Śledził cię. Obserwował. Na każdym kroku. Nogi wrosły ci w ziemię.
- Kurwa... - wyrwało ci się.
- Co? - stojący obok siatkarz spojrzał na ciebie ze zdziwieniem. Nie odpowiedziałaś mu, bo twoje kończyny wróciły do poprzedniego stanu i już biegłaś z powrotem. Nie zważając na nawoływania Kadziewicza, na ogłuszający pisk opon, biegłaś przed siebie. Uciekałaś, uciekałaś ile sił w nogach. I te dźwięczące słowa w uszach: "uciekaj od niego póki możesz, dziewczyno". 
 ~*~
Cześć i czołem wszystkim dziewczynom, które jeszcze o mnie nie zapomniały.
Jak zwykle z cholernym opóźnieniem. Nie wiem, co mam napisać na swoje 
usprawiedliwienie, bo i tak czuję się z tym źle, że tak zaniedbałam to opowiadanie.
Znowu! Przepraszam was. :(
Wracając, mam nadzieję, że nie macie mi tego aż tak za złe i spodoba wam się dzisiejszy rozdział. Kadziu idealnie pasuje mi do upierdliwego charakterku w tej historii i jeszcze wiele się tutaj wydarzy. :)
Myślę, że mi wybaczycie i pojawicie się, by poczytać losy Jagody i Łukasza. :)
Przesyłam miliony serduszek, kochane! <3
WIDZIMY SIĘ W NASTĘPNY CZWARTEK. 

Wielki przytulas dla Caro, która zawsze mnie wspiera i dopingowała mnie przy pisaniu tego rozdziału. ♥ Dzięki, kochana.