wtorek, 22 kwietnia 2014

Prolog.



Jest dziesiąty października dwa tysiące siódmego roku. Na twoim karku ciąży dwudziestosześcioletnie życie  na tym świecie. Imię? Zdecydowanie przereklamowane i w praktyce zupełnie do ciebie niepasujące. Jagoda. Do tego zupełnie znienawidzone zdrobnienie "Jagódka". Z pewnością największa wpadka w dziejach waszej rodziny. I pomijając nawet wydanie na świat twojego brata, który bądź co bądź, mentalnie zatrzymał się na poziomie nieokrzesanego osiemnastolatka. Ty, natomiast, jako najmłodsza z rodzeństwa byłaś wychuchaną przez całą familię Jagusią i ukochaną córeczką tatusia. Teraz byłaś już wykształconą, zapracowaną fizjoterapeutką, podobno szczęśliwą. Teoretycznie byłaś zaręczona, a wyznania miłosne zostały już dawno rzucone. W praktyce twojego narzeczonego więcej nie było, niż było, a i ty miałaś multum pracy, która cię pochłaniała. Dla pacjentów - miła, uśmiechnięta, wyraźnie ciesząca się z życia. W środku? Od tej strony życie zawsze wyglądało inaczej. Czy lepiej? Trudno powiedzieć. Przecież miałaś zapewniony godny byt, pracę, którą lubiłaś, zdrową rodzinę... Jednak w twoim żywocie nie wszystko szło w dobrym kierunku...
Siedziałaś w swoim warszawskim mieszkaniu, delektując się chwilą samotności i spokoju. Oczywiście, twój narzeczony - Marcin, przebywał na przysłowiowym wygnaniu. Czyli korzystał z uroków delegacji. Zaparzyłaś swoją ulubioną malinową herbatę i zabrałaś się do lektury pewnej książki, za którą miałaś zabrać się już dawno temu, a nie pozwalał ci na to ciągły brak czasu. Pierwszy raz od dawna nastała chwila, kiedy to cały wieczór mogłaś spędzić w mieszkaniu, a nie w szpitalu, na oddziale rehabilitacji, czy też u jakiegoś indywidualnego pacjenta. Przyszedł nawet moment, w którym nie wiedziałaś co ze sobą zrobić. Uratował cię natarczywe pukanie do drzwi. Czyżby przyjaciółka Julia zapragnęła wpaść do ciebie na ploteczki? Jakież wielkie było twoje zdziwienie, kiedy to zamiast niej ujrzałaś... własnego brata. Którego co prawda nie widziałaś od dawna.
- Matko Bosko, nie spodziewałam się! - rzucasz się mu na szyję. No dobra, brat to brat, ale od czasu do czasu warto za nim zatęsknić. W szczególności za tym wyrośniętym półgłówkiem. Wyglądałaś przy nim niczym jak gimnazjalistka, bo dosięgałaś mu jedynie do przedramienia. Ale cóż począć, skoro dorastałaś z przyszłym siatkarzem pod jednym dachem? Jak widać, kiedy ty stałaś w kolejce po rozum, twój brat korzystał z dobrodziejstwa Matki Natury w kategorii wzrostu.
- Sam musiałem taki kawał przejechać się do ciebie, bo sama tyłka nie ruszysz i brata nie odwiedzisz! Siedzisz w tej pracy Bóg wie ile, a potem okazuje się, że już o rodzince zapominasz, mój ty kurduplu. - mierzwi ci grzywkę zupełnie jak jakieś piętnaście lat temu, kiedy to toczyliście zacięte bójki w waszym rodzinnym domu. Teraz może i byliście starsi, ale jakaś nutka dzieciństwa wciąż w was siedziała.
- Kochany wielkoludzie, skoro już tu jesteś, to może wejdziesz do środka? Tylko uwaga, bo sufity wciąż niskie. - uśmiechasz się i prowadzisz gościa do środka. Częstujesz go herbatą i wysłuchujesz jego standardowych siatkarskich opowieści. Ileż to razy słyszałaś te obelgi na sędziów i analizy poszczególnych spotkań.
- Jogobello moja droga, mam do ciebie mały interes. - patrzy na ciebie błagalnym wzrokiem. Parskasz śmiechem słysząc swój stary pseudonim, jaki posiadałaś w dzieciństwie.
- Słucham. - odpowiadasz, oczekując na jego prośbę.
- Jesteś  świetną fizjoterapeutką, wiesz co robisz, a przy tym potrafisz zdobyć serce pacjenta swoim uśmiechem, no i zawsze każdego wesprzesz nie tylko fizycznie, a i psychicznie... Mam takiego delikwenta, co załapał we Włoszech przykrą kontuzję i się załamał facet. W grudniu turniej prekwalifikacyjny do Igrzysk, a on w totalnym bagnie. Nie chce sobie pomóc, lekarze nie dają sobie z nim rady. Tak sobie pomyślałem... - urywa, doskonale wiedząc, że domyślasz się o co mu chodzi. Chciał, żebyś pomogła jego przyjacielowi. Oczekiwał od ciebie podniesienia go na nogi i co najważniejsze, zmiany jego nastawienia do świata. Tak, tego byłaś pewna.
- Jak on się nazywa? - pytasz, będąc ciekawa, czy takowego pana znasz. No może i środowisko siatkarskie było ci obce, mimo brata oscylującego w tej branży, ale powinnaś go kojarzyć.
- Kadziu. To znaczy Łukasz Kadziewicz. -mówi natychmiast. Pustka, kompletnie typa nie kojarzyłaś. Ale może i to lepiej?
- Przekaż mu, że ma się pojawić u mnie na oddziale. Pogadam z nim. I tak, spróbuję mu pomóc. - decydujesz się. Widzisz ulgę w oczach siatkarza.
- Ratujesz mu tyłek, nasza Jagodzianko. - ku twojemu zdziwieniu przytula cię. - Tylko... to nie jest łatwy typ. Ma sprawę rozwodową na głowie. No i jak mówiłem... ciężko do niego dotrzeć i może być chamski. No i ma córeczkę, chyba jedyną osóbkę, do której w obecnym czasie się uśmiecha. - przyjmujesz do wiadomości szereg informacji o Kadziewiczu i odpływasz myślami daleko stąd. Ma córkę... Szczęściarz. Pomimo masy problemów posiada to, co jest twoim największym marzeniem. A może raczej bolesnym wspomnieniem... Przykrym snem... Bolącą przeszłością... Tak, ty - Jagoda Plińska już  swoje w życiu wycierpiałaś.

~*~

Witam was, kochane! Długo zwlekałam z opublikowaniem tu prologu, miał być dawno temu, a jak wyszło to wszyscy wiemy. Spokojnie, tu mam zamiar w końcu być regularna i docierać do każdego z informacją o nowościach. :) Liczę na to, że tu również zdobędę cudowne czytelniczki. Nowości pojawiać się będą we wtorki, bo w te dni mam najmniej na głowie. W razie jakichś zmian, poinformuję! A was zapraszam do wpisywania się do zakładki "informowani". :)
Życzę wam miłego, słonecznego tygodnia! <3
Wasza Joan.