I uciekałaś. Jak wariatka biegłaś przez park, notorycznie
oglądając się za siebie. Nie zważałaś na gapiów, którzy podejrzliwie spoglądali
na twoje wystraszone oblicze i rozglądali się za tobą, kiedy obok nich
przebiegałaś. Serce zawzięcie kołatało ci w piersi, przypominając o swoim
istnieniu. Wybijało swój własny rytm, a właściwie to twój marsz pogrzebowy.
Tak, przecież to wszystko do tego zamierza. Zabije cię, skatuje na śmierć,
tylko dlatego, że ma nie po kolei w głowie. Nie kochał cię. Ale cholernie się do
ciebie przyzwyczaił. Nieziemsko bogaty, przystojny, pracoholik. Po co też była
mu potrzebna kobieta? Oczywiste, że na początku bardzo go kochałaś. Nie
wyobrażałaś sobie życia bez jego osoby. Ale po jakimś czasie zrozumiałaś, że to
wszystko było jedynie barwną otoczką. Wiecznie zapracowany, kompletnie
przeżarty pracoholizmem i do cna zwariowany na punkcie własnej firmy. Spędzał w
niej multum czasu, więc łatwo było się domyślił, że kiedy już łaskawie wracał,
byłaś mu potrzebna jedynie do zaspokojenia męskiego popędu. Z czasem przestał
traktować cię jak narzeczoną, a po prostu jako kogoś, kto tu mieszka, swego
rodzaju służącą... W tym momencie niełatwo było ci myśleć o tym, jak było.
Jakkolwiek toczyło się wasze wcześniejsze życie, nigdy nie pomyślałabyś, że
zniżyłby się do takiego poziomu. Nie wyobraziłabyś sobie, że pewnego dnia
będziesz się go przeraźliwie bać. Śledził cię. Przecież to chore! Kompletnie,
totalnie popierdzielone i zdrowo stuknięte. Zastanawiało cię, ile rzeczy
jeszcze o nim nie wiesz i czy to dopiero początek. Bo skoro to tak się zaczęło,
to chyba wolałaś, żeby właśnie teraz spadł na ciebie samolot, albo potrąciła
cię ciężarówka. Obojętnie jak, byleby tylko uciec na zawsze przed nim. Byłaś
kompletnie sparaliżowana i zdziwiłaś się, że w tym amoku udało ci się dotrzeć
pod blok mieszkalny. Omiotłaś wzrokiem parking i z bijącym sercem
zaobserwowałaś, że nie ma tutaj jego samochodu. Puściłaś się pędem po schodach,
drżącymi rękoma wypisując krótkiego, ale dramatycznego sms- a do Julki:
"błagam, bądź w domu...". Nie chciałaś jej mieszać w to bagno, ale
była jedyną osobą, która mogła ci w tej chwili pomóc. Dopadłaś drzwi i włożyłaś
klucz w zamek. Parę razy nim kręciłaś, ale z przerażeniem stwierdziłaś, że...
nie pasował. Mocowałaś się z nim dłuższą chwilę, aż dotarło do ciebie, co
zrobił. Zmienił zamki. Przeraziłaś się nie na żarty. Teraz to już na pewno nie
masz co liczyć na własne szczęście. Ten wariat cię zbije na kwaśne jabłko.
Wszystko potoczyło się tak szybko, przecież jeszcze dwa tygodnie temu nic nie
było aż tak złe. Może trzeba było wiać wtedy, a nie teraz, kiedy sytuacja już
przesądzona... Usłyszałaś kroki na schodach i stopy wrosły ci w ziemię.
Zamarłaś. No tak, witaj się ze swoim katem, Jagoda. Umysł miałaś czysty od
jakichkolwiek myśli, po prostu nie wiedziałaś co robić. Za to wiedziałaś, że
już nie masz żadnych szans. Zobaczyłaś go. Osobę, którą kochałaś. Tak, czas
przeszły idealnie pasował do obecnego stanu rzeczy. Świat wirował wokół, ale
jego postać pozostała niezmienna. Spojrzał na ciebie z uśmiechem, co jeszcze
bardziej cię od niego odrzuciło.
- Śledziłeś mnie! - wyparowałaś z oburzeniem, nie mogąc się
powstrzymać. Nie panowałaś nad emocjami, ucieczka przed nim wzburzyła każdym
calem twojego ciała i umysłu.
- Coś ci się musiało pomylić, kochanie. Ale miło, że na mnie
czekasz. To takie czułe z twojej strony. - odpowiedział spokojnym tonem i
otworzył drzwi swoim kluczem. - O, nie
poinformowałem cię, że zmieniłem zamki? Przepraszam, bardzo zły ze mnie
narzeczony, co? Wejdziesz? Czy może reflektujesz, abym przeniósł cię przez
próg? - złośliwy uśmieszek wykrzywił mu twarz, a ty zdałaś sobie sprawę, jak
bardzo nienawidzisz go w tej chwili.
- Jesteś chory... - wydyszałaś i nie widząc innego wyjścia z
tej bagiennej sytuacji, wśliznęłaś się do mieszkania, starannie go obserwując. Wszedł
tuż za tobą i ku twojemu przerażeniu, przekręcił zamek w drzwiach. No tak,
skoro umierać to z godnością.
- Hmm, wydaje mi się, że znów coś ci się poprzestawiało. Ja
i choroba? Mam końskie zdrowie, złotko. Ale musimy pomówić o tobie. Ładnie się
dziś zabawiłaś, co? - usiadł na kanapie i nalał sobie whisky do szklanki
stojącej na stoliku obok.
- Ja się zabawiłam?! Przepraszam, a co ja zrobiłam złego?
Może ty mi opowiesz, ile już kobiet przeleciałeś podczas swoich eskapad. O nie,
przepraszam, nazywasz to delegacjami. Jak miała na imię ostatnia? A może nie
pamiętasz, przecież tyle ich było. - spojrzałaś na niego gniewnie i cofnęłaś
się krok do tyłu, kiedy gwałtownie wstał. Zaśmiał się szyderczo i upił łyk ze
szklanki.
- Te delegacje pozwoliły mi zarobić pieniądze, z jakich
niewątpliwie korzystałaś i to w niemałym stopniu. I nie krzycz na mnie, bo
sąsiedzi zaraz się zlecą. A tego nie chcemy, prawda? - dolał sobie trunku i
ponownie zasiadł na kanapie. - No to jak, Jagódko, opowiesz mi, jakim to cudem
sławny siatkarz na ciebie spojrzał? Nie chcę być niemiły, ale ani z ciebie
modelka, ani Miss Universe. - ponownie przechylił szklankę i opróżnił ją jednym
haustem.
- To jest mój pacjent! Tak mnie śledzisz, a nawet tego nie
wyniuchałeś? Brzydzę się tobą. - pokręciłaś głową i odwróciłaś od niego wzrok.
- Brzydzisz się mnie, tak? Po tym wszystkim, co dla ciebie
zrobiłem, ty mnie obrażasz? Nie próbuj mnie wkurzać, Plińska, bo inaczej
pogadamy. - oświadczył zwracając się do ciebie po nazwisku. Miałaś ochotę
splunąć mu w twarz i czym prędzej się stąd zabrać, ale wiedziałaś, że masz małe
szanse. Złapałby cię w wejściu i w najlepszym wypadku zamknął w mieszkaniu na
tydzień. Przecież on jest chory, nie wstrzymałby się przed niczym. A ty jesteś
jeszcze gorsza, skoro przez tak długi czas nie poznałaś jego prawdziwej natury.
- A co ty dla mnie zrobiłeś? Traktowałeś mnie jak służącą i
obiekt do zaspokajania własnego ego i popędu! - odpowiedziałaś i zaśmiałaś się
w niemiły sposób. - Chyba przestałam spełniać wymogi, skoro zacząłeś jeździć na
te delegacje, co? - cofnęłaś się jeszcze bardziej w głąb mieszkania, kiedy
narzeczony wstał i jednym krokiem znalazł się tuż przed tobą. Droczyłaś się z
nim. I to cholernie. Ale skoro masz tu umrzeć, to lepiej zginąć z honorem,
prawda?
- Jak śmiesz... - zaczął i uniósł rękę.
- Nie zrobisz mi krzywdy! - krzyknęłaś. - Jesteś za słaby.
Bo kiedyś mnie kochałeś. Tak, Marcinie, kochałeś. I dobrze o tym wiesz. Może
rozstańmy się w zgodzie, oboje pójdziemy w swoje strony? Czy tak nie będzie
lepiej? - grałaś na zwłokę, widząc jak cofa dłoń. Spojrzał na ciebie i przez
chwilę miałaś wrażenie, że coś drgnęło w jego twarzy. Ale sekundę później
wrócił sadysta. Tak, mogłaś go tak nazwać. W obecnej chwili znęcał się nad tobą
psychicznie. Zaraz będzie fizycznie ,już raz podniósł na ciebie rękę, co to dla
niego drugi raz? Powiesz w pracy, że miałaś wypadek i wylejesz na twarz butelkę
podkładu. Luz. I tak to będzie się ciągnąć tygodniami. Latami. Aż w końcu
zamachnie się tak, że cię zabije. Ale co to w porównaniu do problemów
dzisiejszych kobiet, kiedy same nie wiedzą, czy stracić dziewictwo w wieku
siedemnastu lat, czy może pół roku później. Świat jest chory, Marcin jest
chory. Ty jesteś chora, bo go kochałaś.
- Chcesz się przekonać? To może opowiesz mi, jak długo trwa
twój romans z tym siatkarzem? Ach, no tak, przecież ma dziecko! Bachora, twoje
odwieczne marzenie, jak na Plińską przystało. I na co ci to? - prychnął i
znalazł się jeszcze bliżej ciebie. Ze strachem odkryłaś, że jeden krok w tył
spowodował, że znalazłaś się na ścianie. Czułaś jego oddech na swojej szyi,
czułaś w nim alkohol i odliczałaś sekundy, aż nastąpi wybuch. Jego słowa
dotknęły cię do żywca i ignorując ostrzegawcze światełko w mózgu, splunęłaś mu
w twarz. Zaszokowany twoim odzewem zatoczył się do tyłu, a ty korzystając z
jego nieuwagi wymknęłaś się i kluczyłaś między meblami, by dostać się do drzwi.
Już byłaś pewna, że ci się udało, kiedy do twoich uszu dobiegł świst powietrza.
Poczułaś okropny bólu u tyłu głowy. Był tak przeszywający, że upadłaś na
podłogę. Zobaczyłaś krew wokół siebie. Szkarłatna ciecz pokrywała
nieskazitelnie czyste kafelki. Brudziła je, dając świadectwo popełnionego
grzechu. Dając przeświadczenie o czymś, o czym nie dowie się nikt. Obserwowałaś
płynące strużki krwi. Wyznaczały własne szlaki, były takie... wolne. Nikt nie
siedział im na karku. Gorące łzy zalały ci policzki. Ciszę rozdarł grom i
porywająca ulewa. Niebo płacze, bo kolejny człowiek dopuścił się straszliwego
czynu...
Umarłaś? Chyba tak. Zabił cię. No tak, tego się
spodziewałaś. Gdzieś tam miałaś nadzieję, że uda ci się uciec. Pieprzone
szczęście znów do ciebie nie zawitało. Ale przynajmniej to już koniec. Miejmy
nadzieję, że ktoś zaopiekuje się tym niewydarzonym siatkarzem, jaki z pewnością
potrzebuje jeszcze kilkunastu rehabilitacji. Bo przecież nie żyjesz tak? Ale
gdzie światło, gdzie mrok, co się dzieje? I czy naprawdę coś słyszysz? Wołanie?
- Jagoda! Jagoda! Jezu, Jagoda, obudź się! - notoryczne
wołanie spowodowało, że wróciła ci przytomność. Z trudem otworzyłaś powieki i
twoim oczom ukazała się Julka. Minęła sekunda, a twój tył głowy znów zajął się
palącym bólem.
- Boże, trzymaj się Jaguś, karetka już jedzie... -
spostrzegłaś na jej policzkach łzy i rozmazany tusz. Spojrzałaś na kanapę.
Leżał tam. On. Czy był żywy? - Upił się. Krwawi. Sama nie wiem, czy żyje. Ale chyba nie... - powiedziała cicho, widząc, gdzie
patrzysz. - Trzymaj się, jestem tu z tobą. Zaraz będzie po wszystkim...
Znów odpłynęłaś.
~*~
Nic co bym powiedziała nie usprawiedliwiłaby tego, jak potraktowałam tego bloga.
Bezczelnie nieregularnie, cholernie bezładnie.
Mam nadzieję, że może to, iż mam parę rozdziałów na zapas trochę mi pomoże w utrzymaniu regularności. Postaram się, aby za równe 7 dni wpadł w wam ręce kolejny.
Czekam na wasze opinie i zabieram się za czytanie waszych blogów.
Trzymajcie się!
Joan.
O matko! Nie wiem nawet, co powiedzieć. Zaskoczyłaś mnie, bardzo. Z niecierpliwością czekam na kolejny. Mam tylko nadzieję, że z Jagodą wszystko będzie dobrze. Musi być!
OdpowiedzUsuńCałuję :*
Wiedziałam, czułam to, że taki tyran jak on, nie odpuści. Błagam, żeby to był koniec jej problemów. Jestem też pewna, że Kadziewicz wstąpi do akcji, kurde, ale się będzie działo!
OdpowiedzUsuńWeny życzę :*
o boże..................
OdpowiedzUsuńaaaa mam ochotę udusić tego skur.... dupka
inaczej go nazwać nie można,
proooosze, niech tro bedzie koniec, niech uwolni się od niego, proooosze bardzo, bardzo ładnie,
ale mam złe przeczucia...
pozdrawiam :)
Sia <3
OdpowiedzUsuńPo przeczytaniu zapomniałam "języka w gębie". Jestem w takim szoku, że nie wiem, co napisać. Do końca rozdziału trzymałam kciuki za Jagodę, byleby tylko jakoś udało jej się uciec. Jak dobrze, że Julka pojawiła się w mieszkaniu i ją uratowała! :)
Ten... popapraniec może nawet zginąć. Nikt nie zapłacze!
Czekam niecierpliwie na kolejny!
Happ ;*
Już Ci to pisałam, ale się powtórzę. Byłam pewna, że ten psychol doprowadzi do jakiegoś nieszczęścia. Gdy posunął się do śledzenia Jagody była już niemal pewne, że jej coś zrobi i jak widać się nie myliłam. Takich jak jej "narzeczony" powinno zamykać się na oddziale zamkniętym, serio. Całe szczęście w nieszczęściu, że do mieszkania wpadła Julka. Obawiam się jednak, że jego śmierć bo jak sądzę tak będzie, to dopiero początek problemów jakie czekają na Jagodę.
OdpowiedzUsuńŚciskam Cię mocno kochana ♥
Nawet sobie nie zdajesz sprawy, jak bardzo cieszy mnie to, że ktoś najprawdopodobniej nie żyje i wreszcie przestanie dręczyć Jagodę :D
OdpowiedzUsuńWiem, zgłupiałam chyba, ale to przez te wakacje ;)
Julka stała się takim wybawcom ze złego, co jeszcze bardziej spowodowało to, że lubię ją bardziej ;)
Łukasz musi jakoś się postarać, dotrzeć do Jagody i pomóc jej w chwilach, które ją czekają.
Całuję :*