wtorek, 19 sierpnia 2014

5. Jakie to uczucie, gdy zawodzi człowiek?



 
I uciekałaś. Jak wariatka biegłaś przez park, notorycznie oglądając się za siebie. Nie zważałaś na gapiów, którzy podejrzliwie spoglądali na twoje wystraszone oblicze i rozglądali się za tobą, kiedy obok nich przebiegałaś. Serce zawzięcie kołatało ci w piersi, przypominając o swoim istnieniu. Wybijało swój własny rytm, a właściwie to twój marsz pogrzebowy. Tak, przecież to wszystko do tego zamierza. Zabije cię, skatuje na śmierć, tylko dlatego, że ma nie po kolei w głowie. Nie kochał cię. Ale cholernie się do ciebie przyzwyczaił. Nieziemsko bogaty, przystojny, pracoholik. Po co też była mu potrzebna kobieta? Oczywiste, że na początku bardzo go kochałaś. Nie wyobrażałaś sobie życia bez jego osoby. Ale po jakimś czasie zrozumiałaś, że to wszystko było jedynie barwną otoczką. Wiecznie zapracowany, kompletnie przeżarty pracoholizmem i do cna zwariowany na punkcie własnej firmy. Spędzał w niej multum czasu, więc łatwo było się domyślił, że kiedy już łaskawie wracał, byłaś mu potrzebna jedynie do zaspokojenia męskiego popędu. Z czasem przestał traktować cię jak narzeczoną, a po prostu jako kogoś, kto tu mieszka, swego rodzaju służącą... W tym momencie niełatwo było ci myśleć o tym, jak było. Jakkolwiek toczyło się wasze wcześniejsze życie, nigdy nie pomyślałabyś, że zniżyłby się do takiego poziomu. Nie wyobraziłabyś sobie, że pewnego dnia będziesz się go przeraźliwie bać. Śledził cię. Przecież to chore! Kompletnie, totalnie popierdzielone i zdrowo stuknięte. Zastanawiało cię, ile rzeczy jeszcze o nim nie wiesz i czy to dopiero początek. Bo skoro to tak się zaczęło, to chyba wolałaś, żeby właśnie teraz spadł na ciebie samolot, albo potrąciła cię ciężarówka. Obojętnie jak, byleby tylko uciec na zawsze przed nim. Byłaś kompletnie sparaliżowana i zdziwiłaś się, że w tym amoku udało ci się dotrzeć pod blok mieszkalny. Omiotłaś wzrokiem parking i z bijącym sercem zaobserwowałaś, że nie ma tutaj jego samochodu. Puściłaś się pędem po schodach, drżącymi rękoma wypisując krótkiego, ale dramatycznego sms- a do Julki: "błagam, bądź w domu...". Nie chciałaś jej mieszać w to bagno, ale była jedyną osobą, która mogła ci w tej chwili pomóc. Dopadłaś drzwi i włożyłaś klucz w zamek. Parę razy nim kręciłaś, ale z przerażeniem stwierdziłaś, że... nie pasował. Mocowałaś się z nim dłuższą chwilę, aż dotarło do ciebie, co zrobił. Zmienił zamki. Przeraziłaś się nie na żarty. Teraz to już na pewno nie masz co liczyć na własne szczęście. Ten wariat cię zbije na kwaśne jabłko. Wszystko potoczyło się tak szybko, przecież jeszcze dwa tygodnie temu nic nie było aż tak złe. Może trzeba było wiać wtedy, a nie teraz, kiedy sytuacja już przesądzona... Usłyszałaś kroki na schodach i stopy wrosły ci w ziemię. Zamarłaś. No tak, witaj się ze swoim katem, Jagoda. Umysł miałaś czysty od jakichkolwiek myśli, po prostu nie wiedziałaś co robić. Za to wiedziałaś, że już nie masz żadnych szans. Zobaczyłaś go. Osobę, którą kochałaś. Tak, czas przeszły idealnie pasował do obecnego stanu rzeczy. Świat wirował wokół, ale jego postać pozostała niezmienna. Spojrzał na ciebie z uśmiechem, co jeszcze bardziej cię od niego odrzuciło.
- Śledziłeś mnie! - wyparowałaś z oburzeniem, nie mogąc się powstrzymać. Nie panowałaś nad emocjami, ucieczka przed nim wzburzyła każdym calem twojego ciała i umysłu.
- Coś ci się musiało pomylić, kochanie. Ale miło, że na mnie czekasz. To takie czułe z twojej strony. - odpowiedział spokojnym tonem i otworzył drzwi swoim kluczem.  - O, nie poinformowałem cię, że zmieniłem zamki? Przepraszam, bardzo zły ze mnie narzeczony, co? Wejdziesz? Czy może reflektujesz, abym przeniósł cię przez próg? - złośliwy uśmieszek wykrzywił mu twarz, a ty zdałaś sobie sprawę, jak bardzo nienawidzisz go w tej chwili.
- Jesteś chory... - wydyszałaś i nie widząc innego wyjścia z tej bagiennej sytuacji, wśliznęłaś się do mieszkania, starannie go obserwując. Wszedł tuż za tobą i ku twojemu przerażeniu, przekręcił zamek w drzwiach. No tak, skoro umierać to z godnością.
- Hmm, wydaje mi się, że znów coś ci się poprzestawiało. Ja i choroba? Mam końskie zdrowie, złotko. Ale musimy pomówić o tobie. Ładnie się dziś zabawiłaś, co? - usiadł na kanapie i nalał sobie whisky do szklanki stojącej na stoliku obok.
- Ja się zabawiłam?! Przepraszam, a co ja zrobiłam złego? Może ty mi opowiesz, ile już kobiet przeleciałeś podczas swoich eskapad. O nie, przepraszam, nazywasz to delegacjami. Jak miała na imię ostatnia? A może nie pamiętasz, przecież tyle ich było. - spojrzałaś na niego gniewnie i cofnęłaś się krok do tyłu, kiedy gwałtownie wstał. Zaśmiał się szyderczo i upił łyk ze szklanki.
- Te delegacje pozwoliły mi zarobić pieniądze, z jakich niewątpliwie korzystałaś i to w niemałym stopniu. I nie krzycz na mnie, bo sąsiedzi zaraz się zlecą. A tego nie chcemy, prawda? - dolał sobie trunku i ponownie zasiadł na kanapie. - No to jak, Jagódko, opowiesz mi, jakim to cudem sławny siatkarz na ciebie spojrzał? Nie chcę być niemiły, ale ani z ciebie modelka, ani Miss Universe. - ponownie przechylił szklankę i opróżnił ją jednym haustem.
- To jest mój pacjent! Tak mnie śledzisz, a nawet tego nie wyniuchałeś? Brzydzę się tobą. - pokręciłaś głową i odwróciłaś od niego wzrok.
- Brzydzisz się mnie, tak? Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłem, ty mnie obrażasz? Nie próbuj mnie wkurzać, Plińska, bo inaczej pogadamy. - oświadczył zwracając się do ciebie po nazwisku. Miałaś ochotę splunąć mu w twarz i czym prędzej się stąd zabrać, ale wiedziałaś, że masz małe szanse. Złapałby cię w wejściu i w najlepszym wypadku zamknął w mieszkaniu na tydzień. Przecież on jest chory, nie wstrzymałby się przed niczym. A ty jesteś jeszcze gorsza, skoro przez tak długi czas nie poznałaś jego prawdziwej natury.
- A co ty dla mnie zrobiłeś? Traktowałeś mnie jak służącą i obiekt do zaspokajania własnego ego i popędu! - odpowiedziałaś i zaśmiałaś się w niemiły sposób. - Chyba przestałam spełniać wymogi, skoro zacząłeś jeździć na te delegacje, co? - cofnęłaś się jeszcze bardziej w głąb mieszkania, kiedy narzeczony wstał i jednym krokiem znalazł się tuż przed tobą. Droczyłaś się z nim. I to cholernie. Ale skoro masz tu umrzeć, to lepiej zginąć z honorem, prawda?
- Jak śmiesz... - zaczął i uniósł rękę.
- Nie zrobisz mi krzywdy! - krzyknęłaś. - Jesteś za słaby. Bo kiedyś mnie kochałeś. Tak, Marcinie, kochałeś. I dobrze o tym wiesz. Może rozstańmy się w zgodzie, oboje pójdziemy w swoje strony? Czy tak nie będzie lepiej? - grałaś na zwłokę, widząc jak cofa dłoń. Spojrzał na ciebie i przez chwilę miałaś wrażenie, że coś drgnęło w jego twarzy. Ale sekundę później wrócił sadysta. Tak, mogłaś go tak nazwać. W obecnej chwili znęcał się nad tobą psychicznie. Zaraz będzie fizycznie ,już raz podniósł na ciebie rękę, co to dla niego drugi raz? Powiesz w pracy, że miałaś wypadek i wylejesz na twarz butelkę podkładu. Luz. I tak to będzie się ciągnąć tygodniami. Latami. Aż w końcu zamachnie się tak, że cię zabije. Ale co to w porównaniu do problemów dzisiejszych kobiet, kiedy same nie wiedzą, czy stracić dziewictwo w wieku siedemnastu lat, czy może pół roku później. Świat jest chory, Marcin jest chory. Ty jesteś chora, bo go kochałaś.
- Chcesz się przekonać? To może opowiesz mi, jak długo trwa twój romans z tym siatkarzem? Ach, no tak, przecież ma dziecko! Bachora, twoje odwieczne marzenie, jak na Plińską przystało. I na co ci to? - prychnął i znalazł się jeszcze bliżej ciebie. Ze strachem odkryłaś, że jeden krok w tył spowodował, że znalazłaś się na ścianie. Czułaś jego oddech na swojej szyi, czułaś w nim alkohol i odliczałaś sekundy, aż nastąpi wybuch. Jego słowa dotknęły cię do żywca i ignorując ostrzegawcze światełko w mózgu, splunęłaś mu w twarz. Zaszokowany twoim odzewem zatoczył się do tyłu, a ty korzystając z jego nieuwagi wymknęłaś się i kluczyłaś między meblami, by dostać się do drzwi. Już byłaś pewna, że ci się udało, kiedy do twoich uszu dobiegł świst powietrza. Poczułaś okropny bólu u tyłu głowy. Był tak przeszywający, że upadłaś na podłogę. Zobaczyłaś krew wokół siebie. Szkarłatna ciecz pokrywała nieskazitelnie czyste kafelki. Brudziła je, dając świadectwo popełnionego grzechu. Dając przeświadczenie o czymś, o czym nie dowie się nikt. Obserwowałaś płynące strużki krwi. Wyznaczały własne szlaki, były takie... wolne. Nikt nie siedział im na karku. Gorące łzy zalały ci policzki. Ciszę rozdarł grom i porywająca ulewa. Niebo płacze, bo kolejny człowiek dopuścił się straszliwego czynu...
Umarłaś? Chyba tak. Zabił cię. No tak, tego się spodziewałaś. Gdzieś tam miałaś nadzieję, że uda ci się uciec. Pieprzone szczęście znów do ciebie nie zawitało. Ale przynajmniej to już koniec. Miejmy nadzieję, że ktoś zaopiekuje się tym niewydarzonym siatkarzem, jaki z pewnością potrzebuje jeszcze kilkunastu rehabilitacji. Bo przecież nie żyjesz tak? Ale gdzie światło, gdzie mrok, co się dzieje? I czy naprawdę coś słyszysz? Wołanie?
- Jagoda! Jagoda! Jezu, Jagoda, obudź się! - notoryczne wołanie spowodowało, że wróciła ci przytomność. Z trudem otworzyłaś powieki i twoim oczom ukazała się Julka. Minęła sekunda, a twój tył głowy znów zajął się palącym bólem.
- Boże, trzymaj się Jaguś, karetka już jedzie... - spostrzegłaś na jej policzkach łzy i rozmazany tusz. Spojrzałaś na kanapę. Leżał tam. On. Czy był żywy?  - Upił się. Krwawi. Sama nie wiem, czy żyje. Ale chyba nie... - powiedziała cicho, widząc, gdzie patrzysz. - Trzymaj się, jestem tu z tobą. Zaraz będzie po wszystkim...
Znów odpłynęłaś. 
 ~*~
Nic co bym powiedziała nie usprawiedliwiłaby tego, jak potraktowałam tego bloga.
Bezczelnie nieregularnie, cholernie bezładnie. 
Mam nadzieję, że może to, iż mam parę rozdziałów na zapas trochę mi pomoże w utrzymaniu regularności. Postaram się, aby za równe 7 dni wpadł w wam ręce kolejny.
Jeśli znów mnie wena nie opuści. 
 Czekam na wasze opinie i zabieram się za czytanie waszych blogów.
Trzymajcie się!
Joan. 

6 komentarzy:

  1. O matko! Nie wiem nawet, co powiedzieć. Zaskoczyłaś mnie, bardzo. Z niecierpliwością czekam na kolejny. Mam tylko nadzieję, że z Jagodą wszystko będzie dobrze. Musi być!
    Całuję :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiedziałam, czułam to, że taki tyran jak on, nie odpuści. Błagam, żeby to był koniec jej problemów. Jestem też pewna, że Kadziewicz wstąpi do akcji, kurde, ale się będzie działo!
    Weny życzę :*

    OdpowiedzUsuń
  3. o boże..................
    aaaa mam ochotę udusić tego skur.... dupka
    inaczej go nazwać nie można,
    proooosze, niech tro bedzie koniec, niech uwolni się od niego, proooosze bardzo, bardzo ładnie,
    ale mam złe przeczucia...
    pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Sia <3
    Po przeczytaniu zapomniałam "języka w gębie". Jestem w takim szoku, że nie wiem, co napisać. Do końca rozdziału trzymałam kciuki za Jagodę, byleby tylko jakoś udało jej się uciec. Jak dobrze, że Julka pojawiła się w mieszkaniu i ją uratowała! :)
    Ten... popapraniec może nawet zginąć. Nikt nie zapłacze!
    Czekam niecierpliwie na kolejny!
    Happ ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Już Ci to pisałam, ale się powtórzę. Byłam pewna, że ten psychol doprowadzi do jakiegoś nieszczęścia. Gdy posunął się do śledzenia Jagody była już niemal pewne, że jej coś zrobi i jak widać się nie myliłam. Takich jak jej "narzeczony" powinno zamykać się na oddziale zamkniętym, serio. Całe szczęście w nieszczęściu, że do mieszkania wpadła Julka. Obawiam się jednak, że jego śmierć bo jak sądzę tak będzie, to dopiero początek problemów jakie czekają na Jagodę.



    Ściskam Cię mocno kochana ♥

    OdpowiedzUsuń
  6. Nawet sobie nie zdajesz sprawy, jak bardzo cieszy mnie to, że ktoś najprawdopodobniej nie żyje i wreszcie przestanie dręczyć Jagodę :D
    Wiem, zgłupiałam chyba, ale to przez te wakacje ;)
    Julka stała się takim wybawcom ze złego, co jeszcze bardziej spowodowało to, że lubię ją bardziej ;)
    Łukasz musi jakoś się postarać, dotrzeć do Jagody i pomóc jej w chwilach, które ją czekają.
    Całuję :*

    OdpowiedzUsuń