piątek, 2 maja 2014

1. Każdego dnia innym maskujesz się okryciem, wychodzisz na scenę, którą nazywasz życiem.



Jest dwunasty października dwa tysiące siódmego roku. Twój dzień rozpoczyna się od porannej kawy i owsianki, jedzonej jak zwykle w biegu. Przed tobą kolejne, samotne  dwadzieścia cztery godziny. Starasz się, by twoje życie nie było aż tak rozpaczliwe, przez mało absorbującą postawę narzeczonego. Próbujesz dawać sobie radę sama, a co więcej, w ostatnich dniach zauważyłaś, że wszystko stało się dla ciebie obojętne. Łącznie z osobą, która za jakiś czas miała ślubować ci wierność i uczciwość małżeńską przed ołtarzem. Z zaskoczeniem i niemałym strachem zaobserwowałaś, jak szybko przestało  ci zależeć na innych. Jak szybko odcięłaś się od tego, co niegdyś dawało ci szczęście. Nikt z twoich dawnych, jeszcze niedawno uwielbianych znajomych nie wiedział, co rozgrywa się w twoim sercu. Mogli znać tą Jagodę Plińską, tą fizjoterapeutkę, tą narzeczoną Marcina, tą uprzejmą i zawsze pomocną dziewczynę. Ale nie mieli pojęcia, jak wiele przeżyłaś. Ile wycierpiałaś. Każdy był myśli, że jesteś szczęśliwa, spełniona, zakochana. Ileż w tym było nieprawdy. Ile razy jedwabna poduszka chłonęła twoje słone łzy. Ile razy miałaś ochotę krzyczeć wniebogłosy, by tylko wyrazić jakoś ból potęgujący się w twoim wnętrzu. Ból fizyczny trwa kilka minut. Ból psychiczny trwa całe życie. A to twoje było jedną wielką grą, w której musiałaś odegrać przypisaną ci rolę, bez względu na to, jak bardzo odbiegała od  twojego rzeczywistego poczucia.
Nadzwyczaj słoneczny poniedziałek przywitałaś w pracy, spędzając kolejne 8 godzin na rehabilitowaniu pacjentów, czy też doprowadzaniu ich do stanu przed urazem. Lubiłaś to zajęcie, a w szczególności to, że mogłaś im dodać otuchy, albo po prostu ich wdzięczne spojrzenie. Pomagałaś ludziom, uważałaś to za swoistą szlachetność i tak też do tego podchodziłaś. Już dawno przestałaś pracować dla swoich pieniężnych korzyści, a dla niesienia pomocy innym. Nie byłaś typem osoby, która pracowała w zawodzie z musu. Ty to robiłaś z powołania. Zdecydowanie lepiej czułaś się na oddziale, aniżeli w swoich własnych czterech kątach. Można powiedzieć, że praca była odreagowaniem na to, co działo się lub dzieje w twoim życiu. Zalatana biegałaś po szpitalu i mocno się zdziwiłaś, kiedy dopadła cię znajoma ci pielęgniarka, a nawet zdawałoby się, że twoja koleżanka.
- Jaga, ledwo co się znalazłam. Czeka na ciebie pacjent. - oznajmia ci, a ty marszczysz brwi ze zdziwienia.
- Pacjent? Kolejny dopiero za... - zerkasz na zegarek na swoim nadgarstku. - Za dwadzieścia minut.
- Łukasz Kadziewicz, moja droga! To ten siatkarz! - wzdychasz słysząc jej euforię. Pokrótce ją uspokajasz i kierujesz się w stronę swojego gabinetu. W poczekalni czeka już na ciebie iście wysoki mężczyzna i w pierwszej chwili masz wrażenie, że gdyby mógł - zabiłby cię wzrokiem. Zapraszasz go do środka i siadasz przy biurku.
- Jagoda Plińska, fizjoterapeuta. Pan nazywa się... - czekasz na jego odpowiedź, spoglądając na niego. Uśmiechasz się lekko, ale jedyne co napotkałaś z jego strony to zimne spojrzenie.
- Łukasz Kadziewicz. - odpowiada po krótkiej chwili. Nie zaszczyca cię żadnymi innymi słowami, a jedynie rzuca na twoje biurko kartę pacjenta z dokładnym opisem kontuzji, jaka mu się przydarzyła. Od razu zauważasz, że Daniel miał rację. Łatwo nie będzie, bo z tego co widzisz, trafił ci się paskudny przypadek dorosłego faceta, który w tym momencie zgrywa obrażonego na cały świat dzieciaka. A do tego równie paskudny uraz.
- Dlaczego przerwał pan leczenie u... trzech lekarzy? - pytasz go, kiedy napotkałaś takową informację na karcie. - Panie Łukaszu, ja naprawdę nie jestem tutaj dla siebie, a tylko i wyłącznie by panu pomóc. Musi pan ze mną porozmawiać, bo inaczej nie będę wiedziała jaką rehabilitację podjąć. - dodajesz, widząc jego obojętne zachowanie.
- Przerwałem leczenie, bo nie potrafili mi pomóc. - odpowiada w końcu.
- Skąd takie przekonanie?
- Po co te wszystkie pytania? Skoro jesteś takim dobrym lekarzem, na co ci takie nic nieznaczące informacje? - pyta ze złością.
- Po co ta agresja? Jestem lekarzem, więc wiem jak postępować z pacjentem i proszę mi niczego nie zarzucać. - mówisz równie spokojnie co przedtem, czym odrobinę zadziwiasz Kadziewicza. Prawdopodobnie spodziewał się, że jego złość zrobi na tobie jakiekolwiek wrażenie.
- Ile potrwa rehabilitacja? - wraca do swojego poprzedniego obojętnego tonu i krzyżuje ręce.
- Z tego co widzę, nie jest to lekki uraz i w najlepszym wypadku dwa miesiące. W najgorszym dwa razy tyle. - oznajmiasz mu.
- To są chyba jakieś żarty. W grudniu mam turniej. Jeśli nie potrafisz mnie wyleczyć do tego czasu, to znajdę innego, lepszego fizjoterapeutę. - prycha.
- Panie Kadziewicz, proszę troszeczkę przystopować. Zrobię wszystko co w  mojej  mocy, by panu pomóc i  musi  mi pan zaufać.  Ja wiem, że jest ciężko i ma pan problemy, ale musimy być dobrej myśli. Czarnowidztwo nam nie pomoże.
- Gówno prawda i wszyscy mówicie to samo. Mam totalnie przejebane, bo pękła mi kość śródstopia i wykluczyła mnie z kilku miesięcy grania, moja żona mnie zdradziła i chce rozwodu, a na głowie mam jeszcze malutką córeczkę, która będzie wychowywać się w rozbitej rodzinie. Coś jeszcze? - podnosi głos i wylewa ci wszystkie swoje żale.
- I właśnie dlatego masz ruszyć to swoje dupsko, żeby wyleczyć tą kontuzję, bo inaczej utkniesz w punkcie wyjścia! Myślisz, że tylko ty masz problemy? Że jesteś jedynym pokrzywdzonym na tym świecie? Ludzie umierają, dzieci głodują, cierpią, chorują. Ja też dużo przeżyłam, ja też nie mam lekko, ale trzeba jakoś walczyć o to, co się kocha. Jak się teraz poddasz, to nigdy już nie będzie kolorowo. Zaufaj mi, pomogę ci, ale najpierw musisz zmienić swoje nastawienie. - robisz mu wykład, szybko przestając zwracać się do niego per pan. Trochę cię wkurzył i powiedziałaś być może parę słów za dużo. Ale co z tego, skoro właśnie one go złapały za serce? I na tą jedną  milisekundę w jego oczach ujrzałaś pokorę. Dokładnie wiedziałaś, co czuł. Tobie też kiedyś zawalił się dach nad głową. Ty też kiedyś  nie chciałaś żyć... A wspomnienie tego wraca co dzień w twoich snach... A raczej koszmarach...
~*~
 Jak zwykle z opóźnieniem. :C Przepraszam was, chyba po prostu lepiej będzie, jak będę publikowała w piątki. Wtorek jednak okazał się zbyt pochopnym wyborem. Za to mam nadzieję, że rozdział przypadł wam do gustu. A co do tajemnicy Jagody - wyjaśni się niebawem. Na razie musicie zadowolić się Łukaszem. :) Życzę miłej majówki!:) U mnie niestety pochmurna. :C
Jeżeli już tu jesteś i czytasz - zostaw po sobie chociaż kilka słów w komentarzu. Niby nic, a mnie motywuje do dalszego pisania. Bardzo proszę!:)
|ask| |duet