czwartek, 24 lipca 2014

4. Jesteś powietrzem, świata oddechem.



Nastała wielka ulewa, obfitująca w grzmoty rozdzierające niebo. Spodziewałaś się, że siatkarz tak szybko nie odpuści. Być może ktoś inny dałby spokój, ale nie on. Przecież to Kadziewicz, najbardziej wkurzająca i upierdliwa osoba na całej kuli ziemskiej. Nie zamierzał odpuścić, czym doprowadzał cię do szewskiej pasji. Najchętniej wyrzuciłabyś go z gabinetu i odesłała z kwitkiem. Niestety, przeszkadzał ci fakt, iż miałaś za zadanie rehabilitować kontuzjowanego sportowca. W tym momencie plułaś sobie w brodę za wyrażenie chęci do pomocy Łukaszowi. Nie rozmasowałaś mu nawet połowy kończyny, a już miałaś ogniki w oczach i mordercze zamiary.
- Jeszcze jedno pytanie, a za chwilę będziesz musiał martwić się drugą kontuzją. - wypaliłaś, nie mogąc już ignorować jego dziesiątek pytań o twój policzek. Co jak co, ale w tym przedstawieniu zdecydowanie nie widziałaś miejsca dla Kadziewicza.
- A więc to tak? Robisz wszystko, by pomagać obcym ludziom, a nie radzisz sobie z własnymi problemami. Typowy lekarz. - fuknął, na co omiotłaś go zabójczym spojrzeniem.
- Moje życie to nie twój interes, więc z łaski swojej przymknij się i nie podnoś mi ciśnienia. - warknęłaś.
- Chyba przypadkiem wspomnę Danielowi, żeby odwiedził swoją siostrzyczkę. - nie dawał za wygraną. Zamyśliłaś się, nie odpowiadając na jego kontrę. Spotkanie z bratem zdecydowanie nie wchodziło w grę. Przecież wtedy wszystko wyszłoby na jaw. A znając Plińskiego, nie zostawiłby tego w obecnym stanie. Obawiałaś się, że coś mu strzeli i nie dość, że pokiereszuje twojego bądź co bądź narzeczonego, to jeszcze nie omieszka wspomnieć  o tym waszym rodzicom. Jak na razie i tak miałaś mnóstwo zmartwień i zdecydowanie nie chciałaś, by ich przybyło po spotkaniu z bratem.
- Ała, kobieto, zaraz mi kość zgnieciesz! - siatkarz poruszył się nerwowo, co automatycznie otrzeźwiło twój umysł.
- Przepraszam. - mruknęłaś. - Boże, przecież nic ci nie zrobiłam, nie patrz na mnie takim wzrokiem! - odparłaś, widząc jak posyła ci mordercze spojrzenie.
- Zaczynam bać się o swoje zdrowie. - odparł. Sekundę potem znów okrzyk bólu wypełnił ten mały gabinet. - Kuźwa, Plińska! Przepraszam, przepraszam za wszystko, tylko nie miażdż mi tej kości. - wydusił z siebie, błagalnym tonem.
- Nastawiam ci kość, czego ty się spodziewałeś? Tęczy za oknem, jednorożców przywiązanych do kozetki i garnka ze złotem na biurku? - żachnęłaś się i dałaś mu do zrozumienia, że to koniec rozmowy. Do końca rehabilitacji w pomieszczeniu zalegała cisza. Odezwałaś się dopiero, kiedy przyszło ci powiadomić pacjenta o kolejnej wizycie.
- Za tydzień, o 11:30. Pasuje? - zapytałaś, wracając do swojego lekarskiego, rzeczowego tonu.
- Nie. - stanowczo odpowiedział Kadziewicz, na co ty uniosłaś brwi. - Mam rozprawę rozwodową. - powiedział tak cicho, że ledwo usłyszałaś te słowa. Odchrząknęłaś i zaczęłaś ponownie wertować swój kalendarz w poszukiwaniu nowego terminu.
- Wtorek o 15? - zaproponowałaś kolejną datę. Siatkarz momentalnie zaczął nad czymś dumać.
- Chyba nie... Chociaż... - znów się zamyślił, a ty spojrzałaś na niego wyczekująco. - No dobra, może być. - odpowiedział w końcu.
- Zawsze mogę zmienić. - powiedziałaś, zastanawiając się, nad czym tak gorączkował się siatkarz.
- Nie, nie, może być. - zreflektował się. - Chyba, że po prostu znudziło ci się już towarzystwo kontuzjowanego sportowca. - odgryzł się w typowy dla niego sposób. Przez chwilę wydawało ci się, że ten złośliwy uśmieszek być może zawiera jakieś dwa procent szczerego. Czar szybko prysł, bo środkowy zbliżał się już do drzwi wyjściowych.
- Miłego kiszenia się w gabinecie przez kolejne godziny. Za te potworne bóle, jakie musiałem tutaj znosić życzę ci paru staruszków do obmacania. - wyszczerzył się, jak głupi, zaśmiewając się w najlepsze. Skłamałabyś, mówiąc, że wcale nie miałaś ochoty się zaśmiać. Lecz oczywiście tego nie zrobiłaś.
- Łukasz! - zdążyłaś go zawołać, zanim wyszedł na korytarz. Odwrócił się i ze zdziwieniem spojrzał na twoją osobę. No fakt, zwracanie się do niego po imieniu z pewnością było dla niego niebywałym szokiem.
- Słucham, Jagodo. - odpowiedział, siląc się na poważny ton. Nie mogłaś nie zauważyć drgających kącików jego ust.
- Wiesz, Daniel pewnie ma sporo na głowie... - zaczęłaś niepewnym głosem.
- Dobra, dobra, na razie się wstrzymam, mimo, że nieźle mnie dzisiaj poturbowałaś.  - uciął. - Tobie też przydałby się rozwód. - spojrzał na ciebie uważnie, chyba po raz pierwszy.
- Ja nie mam męża. - odparłaś szybko.
- Nie mówię o rozwodzie w sądzie. Tobie najwyraźniej przydałby się rozwód psychiczny. Serce już nie kocha, ale rozum przypomina o problemach, jakie mogą nastąpić, co? - mruknął. - Uciekaj od niego, póki możesz, dziewczyno. - dodał tak cicho, że miałaś wrażenie, iż to wszystko sobie sama wymyśliłaś.
Nie zdążyłaś mrugnąć, czy nawet coś powiedzieć, a w pomieszczeniu byłaś sama. Z wrażenia nie mogłaś zebrać myśli i przez kilka minut tkwiłaś w miejscu, nie mogąc wykonać żadnego ruchu. Domyślił się. Czy naprawdę byłaś tak łatwa do odczytania? Czy po prostu ten facet miał rentgen w oczach? Tyle pytań, a żadnej odpowiedzi. Z otępienia wyrwało cię twoje odbicie w lustrze na ścianie. Faktycznie jeden z policzków pokryty był szkarłatem. Rzuciłaś się szybko do torebki i kolejne pięć minut spędziłaś na wylewaniu na twarz tyle podkładu, ile się dało. W końcu uznałaś, że oba policzki nie różnią się od siebie kolorem i przyjęłaś kolejnego pacjenta. Wiedziałaś, że świecisz się, jak choinka. Już niemalże słyszałaś w głowie Kadziewicza: "chyba jakiegoś murarza okradłaś z zaprawy i szpachelki". Chcąc nie chcąc, przyłapałaś się na myśleniu o tym siatkarzu. Twoja wewnętrzna Jagoda uderzyła się z plaskiem w czoło i zagroziła ci palcem. Miałaś ochotę ją wyśmiać, ale naprzeciw ciebie siedział pacjent. O zgrozo, w podeszłym wieku i płci męskiej. W tej chwili życzyłaś poprzedniemu gościowi staruszki błagającej o zdjęcie z nim. Niech go piekło pochłonie!
Kolejne godziny mijały ci tak samo i bez większych rewelacji. Przyjęłaś kilkunastu pacjentów, odbyłaś z nimi rehabilitacje, wysłuchałaś milionów żali i wypowiedziałaś tysiące krzepiących słów. Kiedy znalazłaś się w mieszkaniu miałaś nogi z waty, ale ku swojemu szczęściu, nie zastałaś w nim narzeczonego. Zastanawiałaś się, jak długo to wszystko potrwa. Może w końcu da ci spokój? Albo po prostu raz tak się zamachnie, że skończy twoje cierpienie. Przypomniały ci się słowa siatkarza: "uciekaj od niego". Ale jak? Przecież on ci na to nie pozwoli. Po dzisiejszym poranku zdecydowanie upewniłaś się, że tak łatwo nie będzie. Bałaś się i to cholernie bardzo. Nie miałaś pojęcia, do czego jeszcze posunie się Marcin. I przez chwilę miałaś wrażenie, że piekło dopiero nadchodzi...
Z dnia na dzień żyłaś w jeszcze większym strachu. Nie pojawiał się w mieszkaniu, nie dawał znaków życia. Uznałaś to za ciszę przed burzą i chodziłaś po lokum prawie bezszelestnie. Nie mogłaś na niczym się skupić, a zwykły krzyk gołębia za oknem potrafił cię wystraszyć. Dwa dni później nie mogąc już siedzieć bezczynnie i dumać nad własną niedolą, wybrałaś się do pobliskiego parku. Miałaś zamiar trochę pobiegać, bo nic nie podnosi tak na duchu, jak hektolitry wylanego potu. Stary dres otulał twoje ciało, a sportowe buty zdzierały się na nierównościach chodnika. Z uszu dyndały słuchawki z ulubioną muzyką. Czego chcieć więcej? Ach tak, ucieczki od pokręconego narzeczonego. Starałaś się o tym nie myśleć i porządnie wsłuchałaś się w rytm serca i muzyki. Tak się wkręciłaś, że nie zauważyłaś kiedy stojący przy ławce mężczyzna nadepnął na twoje sznurówki. Straciłaś równowagę i już szykowałaś się na piękny ślizg po szorstkiej powierzchni. Ni stąd ni zowąd zostałaś szybko złapana i podniesiona do poziomu. Spojrzałaś na wybawiciela i momentalnie się zachmurzyłaś.
- Kadziewicz, kuźwa! Mogłam się zabić! - wykrzyczałaś.
- Ależ ja nie chciałem cię zabić, droga Jagodo. - wyszczerzył się, a ty miałaś ochotę wybić mu te proste zęby.
- Nie dość, że na oddziale muszę się z tobą męczyć, to jeszcze musiałam na ciebie wpaść tutaj!. - westchnęłaś, ale tak jak myślałaś, mężczyzna nic sobie nie zrobił z twoich słów.
- I z wzajemnością, kochana, z wzajemnością. Ale nie krzycz, bo dziecko przestraszysz. - odpowiedział, a ty z niedowierzaniem spostrzegłaś obok niego różowy wózek. Jak mogłaś go nie zauważyć?! Zarumieniłaś się ze wstydu i spojrzałaś na lokatora tego powozu. Siedziała w nim mała dziewczynka, nie mogła mieć więcej niż półtorej roku i nie wyglądała w zupełności na wystraszoną. Zaczęła na twój widok piszczeć i uśmiechać się i ślinić i w ogóle wszystko, co też potrafiła. Ignorując zaśmiewania się Kadziewicza, podeszłaś do niej, a ona natychmiast złapała cię za palec.
- Cześć, maleńka. - uśmiechnęłaś się do niej. Wyglądała naprawdę uroczo. Serce ścisnęło ci się boleśnie, przypominając, że ty też mogłaś mieć taką kruszynkę. Zamrugałaś, bo poczułaś palące łzy w oczach. Szybko znalazłaś się na wcześniejszym miejscu i rozejrzałaś się wokół. Na pobliskim parkingu parkowało kilka samochodów. Zamarłaś na widok czarnego audi i mężczyzny spoglądającego z niego na ciebie. Poczułaś zimny pot na plecach i jeżące się włoski na karku. Śledził cię. Obserwował. Na każdym kroku. Nogi wrosły ci w ziemię.
- Kurwa... - wyrwało ci się.
- Co? - stojący obok siatkarz spojrzał na ciebie ze zdziwieniem. Nie odpowiedziałaś mu, bo twoje kończyny wróciły do poprzedniego stanu i już biegłaś z powrotem. Nie zważając na nawoływania Kadziewicza, na ogłuszający pisk opon, biegłaś przed siebie. Uciekałaś, uciekałaś ile sił w nogach. I te dźwięczące słowa w uszach: "uciekaj od niego póki możesz, dziewczyno". 
 ~*~
Cześć i czołem wszystkim dziewczynom, które jeszcze o mnie nie zapomniały.
Jak zwykle z cholernym opóźnieniem. Nie wiem, co mam napisać na swoje 
usprawiedliwienie, bo i tak czuję się z tym źle, że tak zaniedbałam to opowiadanie.
Znowu! Przepraszam was. :(
Wracając, mam nadzieję, że nie macie mi tego aż tak za złe i spodoba wam się dzisiejszy rozdział. Kadziu idealnie pasuje mi do upierdliwego charakterku w tej historii i jeszcze wiele się tutaj wydarzy. :)
Myślę, że mi wybaczycie i pojawicie się, by poczytać losy Jagody i Łukasza. :)
Przesyłam miliony serduszek, kochane! <3
WIDZIMY SIĘ W NASTĘPNY CZWARTEK. 

Wielki przytulas dla Caro, która zawsze mnie wspiera i dopingowała mnie przy pisaniu tego rozdziału. ♥ Dzięki, kochana.  

poniedziałek, 7 lipca 2014

3. Nie umiemy żyć ze sobą, nie możemy żyć bez siebie.



Kolejny dzień nie przyniósł żadnych zmian w twoim życiu. Mieszkanie jak zwykle było puste. Brak osoby, która do niedawna wypełniała tą pustkę. Być może już nigdy tu nie wróci. Nie miał w zwyczaju informować cię o szczegółach swoich wyjazdów. Z jego strony nie padała odpowiedź na pytania: gdzie, kiedy, jak długo i z kim. Najchętniej w ogóle nie odwiedzałby wspólnego lokum. A podobno kiedyś chciał spędzić z tobą całe życie. Podobno od dziesięciu miesięcy jesteście zaręczeni. W praktyce, gorące uczucie wygasło. Zostało brutalnie ugaszone, zdeptane, zakopane i zasypane piaskiem w odległej galaktyce. Momentami czułaś się jak w klatce. Albo co gorsza, niczym w jakiejś teatralnej sztuce, kiedy przed innymi odgrywałaś przypisaną ci rolę. Na świecie istniała tylko jedna osoba, która wiedziała o twoich problemach. Była nią przyjaciółka - Julia. W dodatku fakt ten był przez was obie ukrywany, bo nie wiedziałaś, albo po prostu bałaś się, jak zareaguje na to Marcin. Rodzice obojga z was, byli w pełni nieświadomi tego, co dzieje się w związku dzieci. Co prawda pojawiali się od czasu do czasu na obiedzie, kolacji, czy zwykłych rutynowych odwiedzinach. Jednak zarówno ty, jak i twój narzeczony należeliście do dobrych aktorów. Potrafiliście skrzętnie ukryć przed oczami rodziny rozpad waszego związku. Czasem miałaś ochotę powiedzieć o tym wszystkim, wykrzyczeć im w twarz, że nie ma śladu po waszym szczęśliwym związku. Ale podczas każdego razu spodziewałaś się, jak wyglądać będzie reakcja rodziny. Zarówno państwo Plińscy, jak i Zielińscy byli o tyle dumnymi osobami, że zerwanie zaręczyn okazałoby się krwawą plamą na tle wieloletniej historii rodziny. Tak więc tkwiłaś w tym bagnie, nie mogąc zrobić żadnego ruchu. Każdy mógłby prowadzić do jeszcze gorszego mętliku i zamieszania. Kiedyś go kochałaś. Niegdyś on kochał  ciebie. Zapewnienia i obietnice, jakie sobie składaliście po prostu się wypaliły. Oboje przestaliście walczyć. Odpuściliście. Machnęliście lekceważąco ręką. Ktoś, kto znał waszą historię powiedziałby: to niemożliwe, że już nic do siebie nie czują. Przecież tyle ze sobą przeszli! Tak, wiele zostawiliście za sobą. Tuż po waszych zaręczynach nastąpił ulewny deszcz. Deszcz łez. Coś, co już zawsze będzie nawiedzało cię w koszmarach i dręczyło podczas bezsennych nocy. Poroniłaś. Straciłaś dziecko, na które tak bardzo oczekiwaliście. Utraciłaś córeczkę, o jakiej zawsze marzyłaś. Wtedy twój świat się zawalił. I z każdym dniem powoli burzyło się wszystko. Nie radziłaś sobie. Utracona praca, zawalona praca magisterska, a jakiś czas później - utracone uczucie pomiędzy tobą a Marcinem. Minęło wiele miesięcy i ulewa ustała. Ukończyłaś studia, znalazłaś dobrą pracę.  Ale zepsute relacje już nigdy nie uległy naprawie. Stopniowo wszystko staczało się do wielkiego dołu. A teraz właściwie stoicie nad przepaścią. Tylko jak długo jeszcze to potrwa? Czy spadanie w dół będzie boleć?
Po szybkim śniadaniu, jedzonym jak zwykle w biegu, wzięłaś szybki prysznic i chwilę potem mocowałaś się z zamkiem u drzwi. Czekał cię kolejny dzień w pracy oraz rehabilitacja Kadziewicza, czyli mogłaś liczyć na niezłe wrażenia. W końcu udało ci się zakluczyć dębowe drzwi i ledwo się odwróciłaś by zbiec po schodach, wpadłaś na... Marcina.
- Cześć. - mruknęłaś na jego widok.
- Cześć. - odpowiedział beznamiętnie i zmarszczył czoło. - Dokąd się wybierasz?
- Do pracy? - zapytałaś ironicznie.
- A może kogoś sobie znalazłaś? - również pyta, równie sarkastycznym tonem.
- Czy ty wierzysz w to co mówisz? - dziwisz się nad jego słowami.
- Zdecydowanie. - mówi, obrzucając cię niemiłym spojrzeniem.
- Chyba coś ci się pomyliło. To nie ja jeżdżę Bóg wie gdzie, z kim i po co. - wypaliłaś.
- Ciężko pracuję na twoje zachcianki! - warknął.
- Na moje zachcianki? Chyba jesteś śmieszny! Od dawna nie mam dostępu do twojego konta. - kręcisz głową z niedowierzaniem.
- Widzę, że ktoś tu zrobił się naprawdę wygadany. On cię tego nauczył, co? - prycha.
- Marcin, co ty mówisz? Kto, niby?! - podnosisz głos. - Zostaw mnie, wracaj sobie do swojej pracy, bo jestem pewna, że jest płci żeńskiej i ma wyjątkowo długie nogi i blond włosy. - dziwisz się nad własną odwagą, by mu to powiedzieć. Nastąpiło coś, co mocno cię przeraziło. Nie potrafiłaś zareagować, nogi ugrzęzły ci w miejscu, kiedy zobaczyłaś szybującą w stronę twojej twarzy dłoń. Wymierzył ci siarczystego policzka. Spojrzałaś na niego z przerażeniem, z łzami w oczach i szokiem. Dotknęłaś palącej skóry i natychmiast odsunęłaś się od narzeczonego.
- Jak mogłeś... - wyszeptałaś, tłumiąc łzy i ignorując wielką gulę w gardle.
- Tyle jesteś warta, Jagoda. - powiedział i wyjął z kieszeni klucze, by otworzyć drzwi. Minęła sekunda, a trzasnął nimi, pozostawiając cię samą na klatce schodowej. Długo tam tkwiłaś, nie mogąc się pozbierać po tym, co ci zaaplikował. Nigdy nie pomyślałabyś, że mógłby podnieść na ciebie rękę. Zbiegłaś na dół i wyszłaś na zewnątrz. Szybko wpadłaś do swojego samochodu i ukryłaś twarz w dłoniach. Zaczęłaś płakać, tak po prostu, z bezsilności. Chciałaś uciec, zostawić to wszystko, odjechać daleko stąd i zacząć nowe życie. Przeraził cię. Wystraszyłaś się nie na żarty. Spojrzałaś na zegarek i z szokiem zaobserwowałaś godzinę 9:59. Przecież na 10 byłaś umówiona z Kadziewiczem! Wdepnęłaś pedał gazu i pognałaś do szpitala, na swój oddział. Tam bez zbędnych ceregieli wpadłaś do swojego gabinetu. Zdążyłaś ledwo się przebrać i otworzyłaś drzwi siatkarzowi. Spojrzał na ciebie buńczucznie i usiadł na fotelu.
- Dzień dobry, pani Plińska. - powiedział z nutką zadziorności w głosie. Po porannym wydarzeniu nie potrafiłaś zebrać myśli i odgryźć się tym samym tonem w stronę pacjenta.
- Dzień dobry. - odpowiedziałaś. - No to proszę mi pokazać tą stopę, zobaczymy co da się z nią zrobić. - przeczesałaś dłonią włosy i przez chwilę miałaś wrażenie, że mężczyzna usłyszy twój drżący ton.
- Co ci się stało w policzek? - spojrzał ze zmarszczonym czołem na twoją twarz. O cholera. Zupełnie zapomniałaś o tym, by jakoś to zatuszować. Z pewnością prawa część twojej twarzy była szkarłatna. Jasny gwint!
- Nic. - machnęłaś lekceważąco ręką i wskazałaś mu łóżko do masażu, żeby tam się przeniósł. Jednak najwyraźniej nie to mu było w głowie i zignorował twoje polecenie.
- Ktoś ci coś zrobił? - ponowił pytanie, obserwując cię uważnie.
- Nic mi nikt nie zrobił, zabieraj swoje dupsko na łóżko i przestań mnie wypytywać! - gromisz go wzrokiem. Nie dość, że na głowie miałaś problemy domowe, to jeszcze na scenę wyszedł ten o to pan. Chyba zaczyna padać i grzmieć. 
~*~ 
Witam kochane!
Jest i rozdział. :) Z jednodniowym opóźnieniem, przepraszam, wróciłam późno z Gdańska i po prostu nie potrafiłam na szybko zebrać myśli. Mecz był niesamowity i na długo pozostanie w mojej pamięci. Pomimo niskiej frekwencji na trybunach, było naprawdę niesamowicie. Zaobserwowałam sporo kibiców z Iranu. Podczas jednego seta spora taka grupka przyszła do naszego sektora i krzyczeli "Polska!". :)
A po meczu wiele polskich kibiców robiło sobie z nimi zdjęcia. :D 
Warto było się tam znaleźć. :)
W dzisiejszym rozdziale wszystkie tajemnice rozwiane, wszystko czarno na białym. 
Kolejny dopiero po niedzieli, gdyż wyjeżdżam i nie będę miała możliwości napisania rozdziału.
 Do następnego! <3
Joan.